Bohol to kolejna filipińska wyspą, która wzięliśmy na nasz celownik. Nieduża, ale tak malownicza, że można poświęcić jej kilka dni i wypełnić je szczerymi zachwytami. Z Cebu na Bohol można dostać się na dwa sposoby: turystycznym promem do Tagbilaran lub bardziej lokalną (czyli sporo tańszą) łódką do portu Talibon, a dopiero stamtąd regularnie kursującym autobusem (80 pesos) do Tagbilaran. Polecamy ten sposób, niemal równie szybki co bezpośredni prom, mniej kosztowny i bliższy życia mieszkańców wyspy.

Zwiedzanie wyspy zawsze oznacza dla nas jedno: skuter! Tym razem zwykły jednobiegowy automat boleśnie wspinający się pod każdy podjazd.

I my w opadającym podczas jazdy lusterku, z którego nie było innego pożytku niż selfie.

Po środku wyspy znajdują się tzw. czekoladowe wzgórza. Stożkowy kształt trufli to nie do końca powód ich ksywki. Ich czekoladowość wyjaśniamy na kolejnym zdjęciu

Wzgórza na Boholu co pewien czas zmieniają kolor z zielonego na brązowawy. Nie dzieje się to codziennie, ani nie jest związane z pełnią księżyca. Niezwykłe zjawisko zaobserwowaliśmy przypadkiem w programie graficznym, gdy podmieniliśmy barwę trawy porastającej wzgórza. W naturze taki sam efekt osiągany jest w porze suchej, gdy trawa przymiera. Absolutnie niebywałe dla kogoś, kto nie doświadczył czterech pór roku i złotej polskiej jesieni.
Z czekoladowych wzgórz odjechaliśmy by powłóczyć się po wyspie. Na Boholu niemal każdy płaski i niezarośnięty dżunglą fragment terenu przeznaczony jest na pola ryżowe, niektóre bardzo niewielkich rozmiarów, jakby miały służyć tylko dla jednego domostwa (z czym spotkaliśmy się również w Indonezji).

Inne zaś były rozległe po horyzont

Nie odmówiliśmy sobie również zajścia na nieduży cmentarz z kamiennymi trumnami ułożonymi jedna na drugiej wzdłuż alejki

Ryż, cmentarz, dżungla

A po drugiej stronie drogi, pod mostkiem zupełnie niewzruszona chłodziła się wołowinka.

Bohol słynął z postawionych przed wiekami przez Hiszpanów kościołów, przedstawiających zarówno wartość historyczną, jak i estetyczną. Niestety, trzęsienie ziemi z października 2013 roku narobiło wiele szkód starym budowlom jedne zamieniając w ruinę, inne delikatnie uszkadzając. To jeden z kościołów, który poddał się silnym wstrząsom.

Wciąż można dostrzec stare elementy, które zdobiły kościół od czasów hiszpańskich

A to inna świątynia, która lepiej zniosła katastrofę, która nawiedziła wyspę

Tam właśnie opadła nas chmara bawiących się przy parafii dzieci. Dzieci na Boholu były niesamowicie wdzięczne, nigdy nie wyciągające po nic rąk, a zawsze śmiałe by zagadać i się uśmiechnąć. Rozczulały nas na każdym kroku, a od pozdrawiającego odmachiwania ze skutera do wołających za nami maluchami autentycznie na koniec pobytu mieliśmy w rękach zakwasy.

Las sprawiał wrażenie jakby chciał pożreć przecinających go podróżnych

Filipińczycy upodobali sobie zabawę zwaną zipline, czyli zjazd w uprzęży po linie, po naszemu po prostu tyrolka. Na Bohol znaleźliśmy miejsce, które nadaje się do takiej atrakcji idealnie, nie jest to żaden zjazd nad wodą, ani łąką, a przelot nad głębokim wąwozem z rwącą rzeką. Trzeba było się przełamać i uwierzyć Filipińczykom (na codzień sprawiającym bardzo beztroskie wrażenie), że znają się na tym. – Już pięć lat istniejemy i dotychczas nie mieliśmy żadnego wypadku – przekonała o bezpieczeństwie zjazdu pani w kasie.

W pozycji na SUPERMANA!

I leeeeeeci!!! Leeeeeć, leeeeć Ania, jak najdalej, po rekord skoczni, albo nie, bo to inna dyscyplina, ale leeeeeć daleeeeko!

Na Boholu odwiedziliśmy też sanktuarium Tarsiuszy (Tarsier), gdzie żyją one w swoim naturalnym środowisku i pod ochroną. Te najmniejsze naczelne ssaki jak chcieliby Fiipińczycy, a z czym nie zgadza się nauka, podobnie jak człowiek mające z małpą wspólnych przodków, a nie będące małpami są zagrożone wyginięciem, rozmnażają się bardzo wolno i są niezwykle strachliwe, więc do zwierzaków trzeba podchodzić delikatnie nie wtykając im kamery w nosek, ani nie świecąc fleszem po oczach. Nawet przy tej jakości widać jakie to nieprawdopodobnie urocze stworzenie!

Tarsiusze mają gałki oczne większe niż mózgi i żołądki. Między innymi właśnie dlatego każdy wymaga do dwóch hektarów terenu wyłącznie dla siebie. Lubią samotność i łatwo dostrzegą występowanie innych osobników na swojej „posesji”. Częściej zajmują się polowaniem lub spaniem niż studiowaniem fizyki kwantowej.

A na deser, zostawiliśmy sobie na Boholu atrakcję, za którą się już trochę stęskniliśmy, czyli wiosłowanie! Wprawdzie mogliśmy w górę rzeki ruszyć na kajaku, ale dostępna była również inna opcja, coś czego dotychczas nie próbowaliśmy. Banca! Typowa filipińska łódka, zazwyczaj wspomagana silnikiem, służąca do przewozu ludzi i towarów nawet na kilkudziesięciokilometrowych morskich trasach, nam dała okazję trochę się zmęczyć i obejrzeć kawałek wyspy z perspektywy przecinającej ją rzeki.

Skuter, pierwsza krew!

Czasem wiosłowanie przeciwko nurtowi rzeki wywoływało słuszną irytację

A potem znów jakiś malowniczy krajobraz lub wioska nad brzegiem przyciągały uwagę i… po dwóch minutach gapiostwa cofaliśmy się o 50 metrów.
![Bohol-2305 [720b]](http://nakreceni.in/wp-content/uploads/2015/02/Bohol-2305-720b.jpg)
Na Bohol jest naprawdę aż TAK pięknie!