Nie dać się AMS: z Namche do Phortse Thanga

27 listopada 2014  By nakreceni.in 
11


Dzień 3: Namche Bazar – Khumjung – Namche (aklimatyzacja)

Najważniejsza jest aklimatyzacja! Powtarzają nam to wszyscy napotkani Nepalczycy. Wprawdzie nie idziemy z żadnym przewodnikiem, ale jak jacyś nas mijają to bardzo często przystają i zagadują. Upewniają się skąd i dokąd zmierzamy danego dnia, są bardzo troskliwie nastawieni. Zachęcają byśmy szli powoli i zawsze wspinali się trochę wyżej niż zamierzamy nocować. W każdej grupie, którą prowadzą trafia się jakiś przypadek ostrej choroby wysokościowej zakończonej sprowadzeniem pechowca w dół helikopterem. Zorganizowane ekipy są specjalnie ubezpieczone od takich wydarzeń, nas żadne śmigło nie przyjęłoby na pokład bez zabezpieczenia finansowego idącego w tysiące dolarów. My po prostu nie możemy zachorować!

Najlepsi są jak zwykle spotkani Amerykanie. Łykają prewencyjnie Diamox, który niby może przyspieszać zakwaszanie krwi i jest wskazany jako szybka pomoc w razie wystąpienia AMS (choroby wysokościowej), ale daje też skutki uboczne podobne do choroby. Zamiast wsłuchać się we własny organizm oni biorą prochy, czują się dziwnie i nie do końca mogą zdiagnozować dlaczego, więc idą dalej, aż AMS rozkłada ich na łopatki. -Tam zaczyna się piekło- jankes pokazuje nam wioskę na wysokości 3900 m, gdzie woda zalała go od płuc po oczy. Przynajmniej był w stanie schodzić o własnych siłach. Czasem przychodzi nam do głowy, że ten naród przybył do nas z innej planety.

Pomni ostrzeżeń nie spieszymy się, robimy wypad w górę, by na noc wrócić do Namche. Wysokość 3800 przychodzi nam z dużą łatwością. To wyżej niż wulkan Rinjani, na który wdrapaliśmy się w czerwcu, ale skala trudności nieporównywalna. Wtedy w ciągu doby przyszło nam pokonać w pionie około 3000 metrów, teraz przewyższenia nie przekraczają 600 metrów na dzień. Tam osłabiało nas paraliżujące zimno, a tu na tych wysokościach wciąż panowało lato. To dobry moment na jeszcze jedną dygresję o tym, jak bardzo wszyscy nie uważaliśmy na lekcjach geografii. Wiele osób dziwiło się, że wybieramy się w Himalaje w listopadzie, sam żem się dziwił, że to robimy (zazwyczaj piszemy bezosobowo, ale tym razem nie wypada, bym swoją ignorancją obdzielał nas oboje). Nepal tymczasem wymyka się już ze schematu czterech pór roku. Tu panuje monsun, latem napędzający opady, a zimą masy suchego powietrza. W wysokich górach oczywiście pada więcej śniegu i jest zimniej od listopada do marca, ale z uwagi na przejrzystość powietrza to właśnie w październiku i listopadzie jest w Nepalu najwięcej górskich turystów (za to komercyjne wyprawy na Everest odbywają się w sezonie wiosennym, a konkretnie w maju). A razem z nimi i my, pozytywnie zaskoczeni, że na trekkingowych trasach wcale nie ma takich tłumów jak przepowiadano, podczas gdy pogoda rozpieszczała nas ponad oczekiwania.

QG8A6711 (Kopiowanie) QG8A6722 (Kopiowanie) QG8A6735 (Kopiowanie) QG8A6742 (Kopiowanie) QG8A6759 (Kopiowanie) QG8A6799 (Kopiowanie) QG8A6802 (Kopiowanie) QG8A6809 (Kopiowanie) QG8A6880 (Kopiowanie)

Dzień 4: Namche Bazar – Phortse Thanga

Jedno wzniesienie powyżej Namche daje nam widoki o jakich marzyliśmy. Everest i Lhotse najmocniej pobudzają wyobraźnię, ale najwspanialej prezentuje się Ama Dablam, z potężnym wierzchołkiem, jak ośnieżona maczuga wygrażająca przechodniom. Ten widok długo towarzyszy turystom zmierzającym do bazy Everestu. Póki co ścieżka prowadzi trawersem, jest sporo płaskiego i jedynie niezmienność krajobrazu trochę nam dokłada do barków. Łatwiej iść wiedząc, że zbliżamy się do celu, a tego dnia nie towarzyszy nam to uczucie. Wszystko się zmienia, gdy odbijamy w dolinę w kierunku Gokyo. Dalej przemierzamy zbocze góry, ale tym razem wyraźnie wspinamy się. Staramy się nie robić przerw, powoli, ale uparcie zdobywamy kolejne metry. Gdy już decydujemy się na chwilkę odpoczynku i regeneracyjnego snickersa, to po powrocie na ścieżkę bardzo tego żałujemy. Czujemy się kompletnie wybici z rytmu i momentalnie rozleniwieni. Plecaki ciążą jeszcze bardziej. Kiedy wierzchołek wzniesienia chrzęści nam wreszcie pod stopami, nie czujemy jednak, że to koniec na dziś. Tabliczka na przełęczy Mong-la infomuje, że dotarliśmy do wysokości 4000 m. Jakaś większa grupa rozgaszcza się w jednej z lodgy, zostają tu na noc. My na tarasie z widokiem w głąb rozpływającej się w słońcu doliny raczymy się czosnkową zupą (bardzo smaczny i popularny tu bulion z dużą ilością świeżego czosnku, który ponoć przyspiesza proces aklimatyzacji) i podejmujemy ostatni wysiłek, by dojść do kolejnej wioski- Phortse Thanga. Warto, bo ścieżka tym razem prowadzi w dół i spalibyśmy na 3700 metrów , tym samym przeciwdziałając wystąpieniu choroby wysokościowej.

QG8A6960 (Kopiowanie)QG8A6899 (Kopiowanie)QG8A6987 (Kopiowanie) QG8A6975 (Kopiowanie) QG8A6921 (Kopiowanie) QG8A6939 (Kopiowanie) QG8A6900 (Kopiowanie) QG8A6950 (Kopiowanie)

Ania tego dnia po raz pierwszy czuje wyraźny ból głowy i na szczęście nic poza tym, żadnego utratu apetytu (u Ani takie coś w ogóle nie występuje, niezależnie od okoliczności), trudności z oddychaniem, ani kołatania serca. Pijemy dużo wody o smaku basenu, efekt doprawienia chlorem nadają tabletki oczyszczające, dzięki którym możemy zadowalać się strumykami i dostępną gdzieniegdzie potokową kranówą. Im wyżej tym oszczędność wyraźniejsza. Jeszcze w Namche wodę można kupić za dolara, potem już za 2, a w okolicach 5000 metrów za 3 dolary. Tak samo drożeje inny niezbędny środek do życia- papier toaletowy. My żeby równoważyć wydatki posługujemy się jeszcze jednym podstępem. Uprawiamy gotowanie w pokoju schroniska. Odpalamy kuchenkę, wstawiamy wodę i przygotowujemy herbatę lub owsiankę na rano. Czasem dożywiamy się też daniem instant, wzięliśmy kilka na w razie czego. Najtrudniej jest potajemnie przyrządzić kakao, zapach obezwładnia, trudno byłoby zrzucić „winę” na dezodorant. Nikt nas jednak nie przyłapał, za to właśnie w Phortse Thanga, gdzie w końcu dotarliśmy, oburzyliśmy właściciela, który przyszedł zebrać zamówienie na rano:

– nie będziecie jedli śniadania? no bez żartów? jak można wyjść w góry bez śniadania?

My z tych co nie jedzą, energia słoneczna nas żywi! No przestań się gościu dopytywać, bo przecież ci się nie przyznamy jakie cuda pichcimy na górze. A on już nie drąży tematu, ale patrzy podejrzliwie na Rafała, kasuje nas 20 centów więcej za wodę niż zwyczajowo w okolicy (co którąś butelkę dokupujemy) i chce się dowiedzieć z jakiego dziwnego kraju zatem jesteśmy i na jakiej wysokości mieszkamy na codzień. Sami już nie wiemy czy robimy te cyrki bardziej z oszczędności czy dla hecy.

QG8A6698 (Kopiowanie)

Wieczorem siedzimy w głównej sali. Widoki zza okna znów nie pozwalają oderwać oczu. Codziennie jest oszałamiająco i codziennie inaczej. Nie sposób się znudzić. W jadalni nawet tłoczno. Chińczycy grają- oczywiście- w karty. Dwie młode Niemki w formie jak po nokaucie, wysokość lub problemy żołądkowe pozbawiły je przyjemności z dalszego mierzenia się z Himalajami. Sraczka potrafi zniweczyć najwspanialsze wizje. Obok, dla kontrastu, trzeciego omleta wcina Rosjanin. Ta zacięta mina i spokojne spojrzenie sugerują, że jego nie pokona nic, a na pewno nie jakieś nepalskie górki. Na Everest wszedłby choćby na trzeźwo! Ostatnimi gośćmi są starsze Francuzki, wyprawę po himalajach przyjmują z taką samą gracją jak spacer po Champ Elyses. A z menu zamawiają same najdroższe dania. I tak siedzimy, wyjątkowo nie zwracając na siebie uwagi. Gospodarz się krząta, chyba głównie doglądając Niemek i sprawdzając czy żadna nie dostanie zapaści. – Zjedzcie jeszcze zupkę – zachwala z urokiem amweyowca niby uzdrawiającą moc wegetariańskiego bulionu z kuchni żony.

Nic nas nie łączy. Poza tymi górami. Wszyscy jesteśmy skazani na oczekiwanie, czy pogoda pozwoli nam komfortowo ruszyć z rana. Dla wszystkich przeciwnikiem jest tu noc. Będziemy spać tak sobie, ale musimy przeczekać ciemności. Nawet Rosjanin tak robi. Wreszcie pada to podstawowe pytanie otwierające każdą konwersację na himalajskich przystankach: „w górę czy w dół?”. I zaraz każdy zwierza się ze swoich przygód i obaw.

– Nie jestem w stanie tyle pić przez tę rurkę – Chińczyk narzeka na life straw, słomkę z filtrem, ulubiony gadżet Rafała, mimo że wiecznie w stanie spoczynku. – Zrobią mi się zmarszczki w kącikach ust od tego ciągnięcia – wtóruje Chińczykowi jego dziewczyna chyba podkreślając trudności z przefiltrowaniem wody przez słomkę. Zapada niezręczna cisza. Sytuację ratuje Niemka – Czemu nie korzystacie z tabletek odkażających wodę? – i uszczupla swój zapas o kilka sztuk ratując zaskoczonych wynalazkiem skośnookich. Dotarli do słomki z Danii za 30$, a nie natknęli się na pigułki za dolca dostępne w Katmandu na każdym rogu? Te Chińczyki to nieodgadnione istoty. Idą w górę, więc pewnie jeszcze spotkamy się na szlaku. Rozchodzimy się spać jako grupa może nie znajomych, ale ludzi życzących sobie dobrze. Ciepło z dolnej ciżby rozchodzi się po pokojach. Mimo wszystko, wsuwamy się też do śpiworów i próbujemy zasnąć, co jak zwykle nie będzie łatwe. Jest dopiero dziewiętnasta.

QG8A6989 (Kopiowanie) QG8A7001 (Kopiowanie) QG8A6996 (Kopiowanie) QG8A6938 (Kopiowanie)QG8A7010 (Kopiowanie) QG8A7019 (Kopiowanie) QG8A7039 (Kopiowanie)




nakreceni.in
nakreceni.in
Nakręceni to Ania i Rafał. Na półtora roku zamieniliśmy etat w biurze na życie w podróży. Z plecakiem i namiotem przemierzyliśmy Azję aż na kraniec świata w Nowej Zelandii. W drodze powrotnej już na rowerze przejechaliśmy z Chin do Gruzji zostawiając pod kołami między innymi szlaki Pamiru. Blog to nie tylko wirtualna szuflada wspomnień, będziemy tu dalej dzielić się przemyśleniami o świecie, często z przymrużeniem oka, bo tak jak w podróżowaniu, tak i w pisaniu o podróżach dystans ma znaczenie. Zostańcie z nami! Jeśli chcielibyście nam zadać pytanie, czy też zaproponować współpracę lub kierunek kolejnego wyjazdu, piszcie na adres: nakreceni.in@gmail.com







Sprawdź również:


  • Krzysztof

    czy do takiej wyprawy trzeba długo się przygotowywać bo bardzo mi się podoba i i chyba kiedyś też się wybiorę przynajmniej raz w życiu ehhhh pięknie

    • fizycznie na pewno lepiej być w formie, ale rozsądna dawka codziennego ruchu wystarczy, nie jest to trekking na ekstremalny wysiłek.
      zostaje tylko skompletować sprzęt (ciuchy, buty, kijki, plecak), a wszystkie formalności włącznie z ewentualnym kupnem biletu do Lukli czy załatwieniem mapy załatwia się w 1-2 dni już na miejscu w Katmandu.

      także nie potrzeba zbyt wiele przygotowań :)

  • Krzysztof

    fotki najlepsze oglądam z otwartą buzią i zachwycam się widokami, zazdroszczę bardzo wyprawy :)

  • Wspaniałe foty i emocje! i jak zawsze spora dawka humoru! Good luck!

  • Kochani, świetna relacja, zdjęcia pro, a Wasze uśmiechnięte twarze – bezcenne! Ściskamy najmocniej!

  • Fantastyczne zdjęcia! A wyobrażając sobie Chińczyków filtrujących przez słomkę te min. 1,5 litra wody dziennie popłakałam się ze śmiechu :) Buziaki dla Was obojga!

  • A TAM nie dotarło, że „Moda na sukces” w TVP się skończyła?

    • NIEMOŻLIWE! Skończyły się partnerki dla Ridge’a?! ;)

    • Partnerki się nie skończyły – TVP się liczy z kosztami (podobno)

    • w porę wyjechaliśmy!

    • Czytając Wasze fantastyczne opisy żałuję, że nie pojechaliście do Meksyku, Peru, Boliwii. Ściskamy Was i pozdrawiamy i oczywiście życzymy ZDROWIA – cała rodzina Pilaszków



Czytaj więcej
Piekielna wrota w drodze do raju: z Lukli do Namche! O ile lotnisko w Katmandu w ogóle ma urok meblościanki w prlowskim bloku, o tyle terminal krajowy to dworzec wschodni przed remontem. Najgorsze co może spotkać takie miejsce to tłum wściekłych pasażerów, którzy nie mogą się dostać tam gdzie...