Z Melbourne wyjechaliśmy z trudem. Miasto takie przyjemne, że chciało się w nieskończoność sunąć jego uliczkami, przemierzać z zachodu na wschód, zagubionym w labiryncie ulic. I to wszystko prawda, ale zagubiony w labiryncie ulic najtrafniej oddaje problem z wyjazdem, a wszystko przez tę kierownicę po niewłaściwej stronie, a zwłaszcza przez skrzynię biegów pod niewłaściwą ręką. Sygnalizowaliśmy skręty wycieraczką, a Ania zamiast pilotować zajęta była ostrzeganiem czy aby nie ścinamy już lusterek zaparkowanych przy drodze aut. Trzy rundy wokół kwartału domów trwało nim mózg przyzwyczaił się do lewostronnej rzeczywistości, a piętnaście kilometrów zajęło nim pierwszy samochód został przez nasz wyprzedzony. W brawurowym stylu! A potem otworzyły się przed nami wrota do surferskiego świata. Zaczyna się ono w Torquay, gdzie powstały najbardziej liczące się na świecie marki zaopatrujące suferów (Rip Curl i Quicksilver), a ciągnie się przez kawał wybrzeża wzdłuż którego poprowadzono Great Ocean Road. Plaże nie są tu wcale pełne ludzi z deskami, opcji jest tyle, że nikt nie musi toczyć walki o falę w tłumie innych napaleńców. Wieje wiatr i sadzi pustkę. Znajdujemy się kawał drogi od outbacku, a już tutaj czuć klimat Australii odludnej. Oceaniczna idealnie surferska fala albo rozpływa się po czyściutkiej jasnożółtej plaży, albo obija skały i kształtuje wybrzeże w fantazyjny sposób. Australijczycy te dzieła natury malowane erozją ponazywali, więc to pewnie po nich Filipińczycy przejęli zwyczaj nadawania imion formacjom skalnym. Tu też zdarzają się zresztą odniesienia do religii- najbardziej znani są apostołowie. Zgodnie z nazwą i tradycją, miało być ich dwunastu, ale woda pochłania kolejne i jest ich już tylko kilku. Jest też The Arch i on póki co się trzyma, ale już London Bridge stracił połączenie z lądem, bo jedna część mostu zapadła się 25 lat temu. Za kilkadziesiąt lat po tych miejscach zostaną tylko ryciny wyjaśniające fenomen zjawiska i punkty widokowe. Nadal będzie to warte odwiedzin, a może do tego czasu erozja namaluje coś nowego! Godziny zlatywały szybko, bo co chwila mieliśmy ochotę gdzieś stawać, ale dzień o tej porze roku jest w Australii bardzo długi. Jeszcze o 19.30 świeci słońce, więc łatwo przegapić godzinę 17, o której w regionie zamykano informacje turystyczne. Złapaliśmy kobietę wychodzącą pięć po z biura i próbowaliśmy namówić ją na wskazanie nam gdzie możemy znaleźć bezpłatny camping. To godzina drogi stąd – odburknęła i nie zwalniając kroku uciekła w swoją stronę. No tak, chodzą słuchy, że Australijczycy są przesympatyczni i bardzo pomocni dopóki nie koliduje to z ich wolnym czasem. Prawdę mówiąc, to uważamy tę opinię za krzywdzącą. Faktycznie, zazwyczaj prosiliśmy o pomoc w czasie godzin służbowych, czy to w sklepach czy w informacjach turystycznych, ale otrzymywaliśmy ją mając poczucie ogromnego zaangażowania drugiej strony w naszą sprawę. Nawet jeśli te wszystkie uśmiechy są powierzchowne, a zagadywanie i wtrącanie przy każdej okazji i z braku okazji no worries jedynie mechaniczne, to nie mamy im tego za złe. Wolimy to niż chmurne spojrzenia, odburkiwania i brak chęci pomocy nawet w godzinach służbowych. No i pochodząc skąd pochodząc nie odważylibyśmy się pierwsi rzucić kamienia w tę, co odprawiła nas z kwitkiem, bo było pięć po siedemnastej.
Bezpłatny camping znaleźliśmy sami, w zasadzie przypadkiem, a że znajdował się gdzieś w środku lasu, to nasz przypadek przypisalibyśmy opatrzności. W kolejnych dniach postanowiliśmy jej nie fatygować do pomocy nam i postawiliśmy na absolutnie genialną aplikację Wiki Camps, która jak po sznurku kierowała nas do każdego potrzebnego nam punktu. Camping? Proszę bardzo. Woda pitna? Nie ma sprawy. Prysznic? A tutaj. Rewelacyjnie zorganizowane, wypełnione mapkami, folderami i zawsze z kompetentnym pracownikiem na posterunku punkty informacyjne stanowiły od tego czasu jedynie dodatek do naszej appki. To w informacjach za to ładowaliśmy często nasze sprzęty i łączyliśmy się z internetem. W Australii to wszystko jest takie proste… Kraj jest bardzo bogaty i to widać nawet w takich drobiazgach jak organizacja recreation areas i bezpłatnych stref campingowych. Na dobrą sprawę można obyć się nawet bez gazu, bo elektryczne grille do BBQ napotykaliśmy co chwila (nasze doświadczenia ograniczają się do dwóch stanów- Victoria i New South Wales). Sporo jest również campingów z przyzwoitą toaletą, a nie rzadko również z prysznicem (z ciepłą wodą!) i gniazdkiem do ładowania sprzętu. A jak nie ma campingu to na takie luksusy można natknąć się w publicznej toalecie, na przykład w okolicy informacji turystycznej, tak jak to ma miejsce na wjeździe do parku narodowego Grampions. Australia to raj dla miłośników campingu. Najdroższe jest tam wypożyczenie auta z pełnym ubezpieczeniem, przy dłuższych pobytach i ten problem znika, bo mając trochę doświadczenia najlepiej samochód po prostu kupić. Reszta może być bezpłatna (noclegi, wstęp do parków, dostęp do internetu) lub niedroga (benzyna). Nawet spożywkę odczarowaliśmy odnajdując w Australii sklepy Aldi. Australijska Biedronka nie jest znacznie droższa od tej polskiej; i tym sposobem zarabiający nieporównywalnie lepiej od Polaków Australijczycy są uznawani za najzamożniejszy naród na świecie, a my za jeden z najbiedniejszych w całej Unii.
W Grampions wspięliśmy się na górkę, na szczycie której mieliśmy poczuć się jak na dachu świata. Na dachu świata znajdowała się potężna antena i nawet niekończąca się pod nami przestrzeń nie przyniosła spodziewanych uniesień. Większą atrakcję stanowiły dla nas palone słońcem a wciąż zielone wzgórza i łąki, z nałożonym matowym filtrem, bo słońce w Australii dostarcza zupełnie innych doznań, niż w jakichkolwiek odwiedzanych miejscach dotychczas. W stanie Victoria to co najpiękniejsze wiąże się jednak nieodłącznie z wybrzeżem. Nawet mijane tam miasteczka miały w sobie czar, który domagał się dłuższych odwiedzin, pobytu w którymś z pensjonatów i leniwych spacerów wzdłuż klifów lub po plaży. To jeden z minusów trybu campingowego. Doznania towarzyszące przejeżdżaniu przez urocze wioski można porównać do lizania szronu z opakowania lodów Grycan. Temperatura się zgadza, ale cała reszta pozostaje w sferze wyobraźni. Chętnie wrócilibyśmy kiedyś na australijskie wybrzeże na ekskluzywne wakacje i dobrali się do opakowania skrywającego wiele smaku i przyjemności. Tymczasem, mogliśmy napawać się widokami i dziką przyrodą. Już pierwsza przejażdżka po zmroku przyspieszyła nam tętno bo minęliśmy kangura, który przypatrywał się nam z pobocza. Dobrze, że nie skoczył. Słyszeliśmy o ogromnej ilości wypadków spowodowanych przez kangury, minęliśmy dziesiątki ciał tych zwięrząt pozostawionych przy drogach, ale dopiero ten moment uświadomił nas jak realne jest zagrożenie stłuczki po kolizji z kangurem. Nie tylko kangur może być winny stłuczki. Zbliża się do nas samochód z naprzeciwka. Jedzie naszym pasem. Nie, to my jedziemy jego pasem! Szybki powrót na właściwą stronę jezdni. Nie was szlag, Australijczycy, z tym lewostronnym ruchem…* A później był ten camping, najdzikszy ze wszystkich australijskich, zupełnie na uboczu, pomimo lokalizacji na krzyżówce dwóch tras. Dwóch tras, którymi nic nie jeździło. I wtedy nawet zaczęliśmy poważnie zastanawiać się czy kangury po zmroku widzą cokolwiek i czy nie wskoczą nam w namiot. Nasz camping znajdował się w drodze do wodopoju i zarówno podczas zmierzchu jak i o świcie mieliśmy wokół siebie, bez mała, setki kangurów. Gromadami hasały przez jezdnie, hasały koło nas i często zatrzymywały się w bezpiecznej odległości by przyjrzeć się nam i naszym zamiarom. Jak zaczarowani obserwowaliśmy te ich przemarsze i przeskoki nie dziwiąc się już wcale informacjom, że kangurów jest w Australii ponad dwa razy więcej niż obywateli tego kraju. I właśnie tam, pośród tej przyrody, której człowiek nie ujarzmił poczuliśmy, że tę Australię to można nie tylko polubić, ale też pokochać. Momentalnie, ta kraina OZ znalazła specjalne miejsce również w naszych sercach!
*lewostronny ruch pojawił się na świecie pierwszy, to my, kontynentalni Europejczycy, pod wpływem Francuzów dokonaliśmy zmiany, więc tak po prawdzie, to niech nas szlag z tym prawostronnym ruchem!