Dwa kroki do przodu i jeden w tył, w rytm wybijanych bębnów – tak wyglądają ulice miasta Cebu w trzecią niedzielę stycznia. Właśnie wtedy odbywa się tam najbardziej szalony z festiwali na Filipinach – Sinulog. Stanowi on wizytówkę miejscowych. Jest demonstracją ich wiary, niezwykle widocznej w tym kraju, ale też kolorowego szaleństwa, pomysłowości wymieszanej z ciężką pracą choreograficzną poprzedzoną długimi przygotowaniami. Ten dzień zasługuje na taki wysiłek!
Sinulog jest łącznkiem między pogańską przeszłością, a obecnym chrześcijaństwem. Niegdyś był on tańcem miejscowych poprzez który czcili drewniane rzeźby swoich bożków. Potem na wyspę przypłynął Magellan i przyłączył ją do Królestwa Hiszpanii. Cebuanos zostali ochrzczeni, a żona ówczesnego radżdzy Humabona w prezencie otrzymała słynny obraz Santo Niño, czyli postać Dzieciątka Jezus. Mimo, że w wyniku śmierci Magellana zabitego właśnie na Filipinach proces kolonizacyjny został wstrzymany na ponad 40 lat, to na Cebu nie zapomnieli o portugalskim żeglarzu i jego podarku. Gdy w 1565 roku na wyspę przybył Miguel Lopez de Legaspi ze zdumieniem odkrył, że część mieszkańców nie tańczy już do swoich bożków, a poprzez Sinulog oddaje cześć właśnie Santo Niño.
Oddawanie kultu przez długi czas miało wyłącznie lokalny charakter, a pierwsza parada została zorganizowana dopiero w 1980 roku. Skromne występy siedmiu grup przygotowanych przez nauczycieli wychowania fizycznego rozbudziły wyobraźnię mieszkańców Cebu o przeistoczeniu Sinulog w wielki festiwal, mogący konkurować z innymi odbywającymi się na Filipinach. A ten wyspiarski kraj słynie z tego, że każda wyspa, a często wręcz każda wioska ma swoje lokalne celebrowane hucznie święto. Minął kolejny rok i Sinulog przyjął już bardziej profesjonalną formę, a parada skupiła się na przedstawieniu jego historii ukazanej poprzez muzykę i stosowne dla każdej z epok stroje. Pomysł wypalił, parada zyskała rozgłos, patronat i zainteresowanie reszty kraju. Z czasem pozostałe filipińskie prowincje także zapragnęły zaznaczyć swoją obecność na festiwalu i parada zmieniła się w poważny konkurs o dużą stawkę. Dziś rywalizacja w trzech kategoriach kończy się przyznaniem nagrody pieniężnej. Na zwycięzców najwyżej wycenianej dowolnej interpretacji czeka milion peso do podziału! Nie dziwne, skoro Sinulog wypełnia miasto milionem pielgrzymów z kraju i zagranicy, telewizja przeprowadza transmisję na żywo nawet poza granicami kraju, a całość rozrosła się do miana NAJWIĘKSZEGO festiwalu na całych Filipinach. To jest jak Boże Narodzenie i Sylwester w jednym- jak opisali nam święto miejscowi.
Sama parada jest pokazem kreatywności. Każdy z zespołów stara się oczarować zgromadzony tłum. Tysiące kolorów, wymyślne kostiumy, dzika choreografia, nie tylko po to by się wyróżnić i wypaść lepiej niż rywale. W czasie występów tancerze wykrzykują prośby do Santo Niño. Krzyk jest obowiązkowym rytuałem, ponieważ tylko on gwarantuje, że uczestnicy zostaną wysłuchani. To element niezmienny, tak jak pojawiająca się postać dzieciątka dumnie i z oddaniem najwyższej czci unoszona w górę przez tancerzy w kulminacyjnych momentach występów. Nie tylko o względy dzieciątka Jezus i o nagrodę pieniężną toczy się parada, ale też o satysfakcję publiki wypełniającej każdą wolną przestrzeń wzdłuż trasy przemarszu. Na początku robiliśmy wielkie oczy obserwując starsze panie wykrzykujące do tancerzy, by dali z siebie jeszcze więcej i by nie zapominali o uśmiechu, to przecież radosne święto! Przypomniały nam się lekcje układu do pierwszego tańca weselnego z rewelacyjnym instruktorem, który przypominał nam, że nieważne jak będziemy zmęczeni i nieważne jak nam będzie szło, mamy się uśmiechać!
Przemarsz parady trwa cały dzień. Żar leje się z nieba, jest parno i duszno, a oni co kilkaset metrów muszą powtórzyć ten sam układ. Z taką samą werwą i bez cienia znudzenia, bo surowa publika czuwa! Parada jest też szansą dla lokalnych firm na wypromowanie się. Swój wóz reprezentacyjny mają fast foodowe sieciówki, sklepy, a nawet telewizje. Te dopiero potrafią wprawić tłum w ekstazę, gdy pokazują na żywo swoje największe gwiazdy. Piski fanów i strzelające selfie migawki z celebrytami w tle niosą się po całym centrum.
Sinulog to jednak nie tylko parada. To również święto kościelne. Zjawiliśmy się o poranku w jednej z parafii, wysłuchaliśmy inspirującego kazania po angielsku odnoszącego się do słów obecnego chwilę wcześniej na Filipinach papieża Franciszka i uścisnęliśmy dłoń księdza, który z radością powitał przybyszów z kraju Jana Pawła II. Dopiero po mszy wieńczącej tydzień duchowych przygotowań ludność rusza na ulice. A wzdłuż nich porozstawiane są grupy naszykowane na malowanie twarzy i włosów uczestników wydarzeń z Cebu. Uliczni artyści mają farby, katalogi wzorów i wystarczająco plastycznych zdolności, by przenieść fantazyjne pomysły na buzie widzów. Do wieczora niemal całe miasto chodzi wesoło wymalowane ciesząc się na nadchodzącą zabawę. Na koncerty, pokazy fajerwerków i uliczną fiestę trwającą do późnej nocy, za którą nie idzie lejący się strumieniami alkohol. W zasadzie alkoholu nie ma w tym prawie wcale, trudno dostrzec kogoś pijanego. Jeśli coś irytuje podczas festiwalu to niebywała ilość żebraków, z uwzględnieniem armii dzieciaków, które proszą, łapią za ręce i zachodzą drogę przyjmując błagalny wyraz twarzy. Sinulog w języku cebuano to płynny ruch wody, więc i żebrzącym wskazywaliśmy kierunek, by spływali, a sami wtapialiśmy się w tłum, by celebrować i przeżywać niesamowite występy grup tanecznych.
Sinulog jest równoznaczne z Cebu i Cebuanos. To daje nam nazwę. Kiedy mówisz, Cebu, myślisz Sinulog. Kiedy mówisz Sinulog, myślisz, Cebu – to słowa Rickiego Ballesterosa, szefa festiwalu. Nie przyjeżdżaliśmy na Cebu myśląc o Sinulogu, ale gdy wyjedziemy z Filipin to właśnie ta nazwa, to miejsce i ten dzień będą tworzyć jedno z najważniejszych wspomnień całej dotychczasowej podróży!