Pożegnaliśmy się z Polską w biegu. Zakładaliśmy scenariusz spokojnego pakowania, porządkowania tego, czego nie weźmiemy i wolno płynących minut na lotnisku z rosnącym radosnym napięciem, że WYRUSZAMY. Mimo zawrotnego tempa ostatnich dni, krótkich nocy i co chwila aktualizowanych list TO DO, zabrakło kilku chwil na oddech. Nie z każdym daliśmy radę się odpowiednio pożegnać, a Warszawę potraktowaliśmy jak opuszczany w biegu zapyziały motel, a nie nasz ukochany DOM. Z drugiej strony uniknęliśmy poważniejszych zaniedbań, spakowaliśmy się sprawnie, kompletnie i… kształtnie. Jedynie mało brakowało, by Chińczycy nie wydali nam paszportów, bo zapomnieliśmy zapłacić na czas za wizy, które nam wbili (do tego tematu wrócimy jak dotrzemy do Chin). Jakimś mandżurskim cudem urzędniczka wysłuchała naszych błagań i puściła nam to płazem. Mogliśmy odlecieć zgodnie z planem.
Z Moskwą nam się poszczęściło, już pierwsza wiadomość z prośbą o nocleg wysłana poprzez portal Couchsurfing okazała się skuteczna. Świeżo uzupełniony profil, kilka rekomendacji od bliskich osób, odpowiednio umotywowane zapytanie przesłane do starannie wyselekcjonowanej pary zrobiły swoje. Idealny początek! Nie dość, że poznamy ‚lokalsów’ (może zdradzą nam co knuje Putin), na pewno nam coś doradzą i polecą w mieście, to jeszcze będzie to spora oszczędność w całkiem drogim mieście.
Z lotniska Sheremietievo w Moskwie zapewne najwygodniej dostać się do centrum taxówką i z tej opcji nie skorzystaliśmy. Połowa z nas (Rafał) nie cierpi taxówek, a druga połowa (Ania) dba o finanse w podrózy i by na to nigdy nie pozwoliła. Blisko 30-kilometrowy dystans do miasta błyskawicznie pokonuje specjalna kolej doprowadzona na lotnisko. Następnie przesiadka w metro i tylko dzięki znajomości cyrylicy bez pudła po pewnym czasie wysiadamy na południu Moskwy, pod wskazanym adresem. Sceneria swojska, coś pomiędzy Targówkiem a Bródnem. Duże przestrzenie, widoczne zielone obszary i strzelające w góre bloki z wielkiej płyty. Nasze lokum jest w jednym z nich na 19 piętrze. Spotykamy gospodarza, sympatycznie wyglądającego i z początku małomównego trzydziestokilkulatka. Wsiadamy do windy działajacej na słowo honoru. Huk, trzask i pniemy się w górę. Na bank w metrze trafilismy na wehikuł czasu i właśnie zaczynamy odkrywać jak wyglądało życie w PRLu.
CDN