Camiguin zrodziła się z ognia, a ogień czasem żąda ofiar. Z pięciu wulkanów na wyspie (a jak miejscowi policzą to i z siedmiu) to Hibok-Hibok narobił najwięcej szkód. Prychał siarką, kasłał lawą i trząsł ziemią z przerwami od dziewiętnastego wieku do lat 50 minionego stulecia. Żywioł pozbawił życia wielu mieszkańców, a tych już wcześniej pogrzebanych posłał pod powierzchnię oceanu. Erupcje doprowadziły do osunięcia się ziemi i pod wodą znalazły się ruiny kościoła wraz z przylegającym do niego cmentarzem. Kościelny krzyż długie lata widoczny był ze zbocza wulkanicznej góry, aż wybuch z 1951 roku osunął go jeszcze głębiej. Groby porosła bujna rafa koralowa, a rafę polubiły gigantyczne małże. I tak pojawiły się już dwa dobre powody, by popływać z maską i rurką na terenie zatopionego cmentarza. Nurkowanie na grobach? Tego nie robi się nawet na 1 listopada!

Do wody wchodzi się z przewodnikiem, który przysługuje w ramach niedużej opłaty ekologicznej za wstęp na teren sanktuarium. Śladów cmentarza dziś już nie ma, wszystko zajęła rafa, o czym zresztą ostrzega przewodnik przed zanurzeniem, ale wielkie małże i klimat miejsca- pływanie wokół umiejscowionego w wodzie na pamiątkę tragicznych wydarzeń krzyża- są absolutnie warte czasu, wydanych pesos i zmagań z falami. Taką kąpiel najlepiej urządzić sobie po spacerze w górę zbocza wulkanu utworzonego po erupcji 60 lat temu. Wypiętrzył się wówczas przedwierzchołek Hibok Hibok, który nazwano adekwatnie: Mt Vulcan. My rozdzieliliśmy wspinaczkę od nurkowania i na Vulcan weszliśmy na zachód słońca. Przy ścieżce poustawiano kolejne stacje drogi krzyżowej a im wyżej, tym lepszy roztacza się widok na zatokę z zatopionym cmentarzem i pamiątkowym krzyżem. Nie ma ani przez chwilę wątpliwości, że siły przyrody odcisnęły piętno na Camiguin, ale przekuto je w religijne doznania. Po filipińsku, z dużą dozą ostentacji i plastiku.

![Camiguin-2969 [720b]](http://nakreceni.in/wp-content/uploads/2015/02/Camiguin-2969-720b.jpg)
![Camiguin-2987 [720b]](http://nakreceni.in/wp-content/uploads/2015/02/Camiguin-2987-720b.jpg)
Camiguin skusiło swoimi wodami małże giganty. Wydzielono dla nich całe sanktuarium na południowo-zachodnim krańcu wyspy, ale kilka sztuk obsiadło również zatopiony cmentarz. Przewodnik, z którym i tak musicie wejść do wody zaprowadzi was na spotkanie z nimi w ramach pływackiego spaceru alejkami nekropolii. Wielkie jak głaz otwierają muszlę niby uśmiechając się do nurków, ale lekkomyślnemu pchającemu palce gdzie nie powinien turyście chętnie by naruszyli kończynę. Jeśli komuś mało wody na Camiguin to powinien udać się jeszcze na któryś z wodospadów. Nam najbardziej podobał się Katibawasan Falls, jest wspaniały, najładniejszy z tych, które widzieliśmy na całych Filipinach. I otacza go kusząco niedostępna i złowieszcza przyroda. Wyjątkowe miejsce wyjątkowo nie uwiecznione przez nas na karcie aparatu. Jechaliśmy na wodospad prosto z wody i uznaliśmy, że wystarczy nam GoPro. Niesłusznie!















