Everest Base Camp

14 grudnia 2014  By nakreceni.in 


Dzień 10: Pangboche – Dhukla

Ruszamy dalej, wreszcie bez bólu głowy. Zestaw ratunkowy podarowany przez polską ekipę podziałał jak sok z gumijagód. Idzie się nam tak dobrze, że nawet nie zauważamy, że wspięliśmy się 500 metrów w górę i już po dwóch godzinach docieramy do Dengboche. Wszystko świetnie, choć wcale nie mieliśmy się tutaj dziś znaleźć. Zagadani przeszliśmy na drugą stronę doliny, zamiast iść zboczem. Na szczęście, nie jest to duży błąd. Alternatywna droga prowadzi niżej, po kamienistej morenie lodowca, więc druga część wędrówki zmęczyłaby nas bardziej. Wiele grup celowo idzie przez Dengboche, by tam się aklimatyzować i wspiąć na okoliczny blisko pięciotysięczny wierzchołek. To w tych okolicach znajduje się także memoriałowy kamień poświęcony Jerzemu Kukuczce i kilku innym chłopakom, którym życie zabrała południowa ściana Lhotse.

Dalsza trasa wiodła po płaskim, więc zamiast walki z samym sobą mogliśmy skupić się na podziwianiu widoków. W oddali majaczyła druga strona przełęczy Cho La, mały kamyczek do ogródka naszych himalajskich osiągnięć. Jeszcze kiedyś rozprawimy się z tą trasą! W Dhukli jesteśmy wcześniej niż przypuszczaliśmy. Znowu czuć wysokość, ale przede wszystkim dokucza przeraźliwy chłód. Tragarze jak zwykle jako pierwsi zajmują miejsce przy piecu w restauracji. Pomimo puchówek trzęsą się z zimna. Turyści o dziwo mają się lepiej, ale i tak wszyscy dogrzewają się herbatą lub gorącą czekoladą. My znowu wybieramy szybsze wskoczenie do śpiwora i noc nas obchodzi łagodnie.

QG8A7374 QG8A7377 QG8A7414 QG8A7416QG8A7428QG8A7410

Dzień 11: Dhukla – Gorakshep

Napotkany dzień wcześniej przewodnik mówił, że do Gorakshep najbardziej męczące i ostre podejście jest na początku, a potem to już po płaskim. Kłamczuszek.

Na początku czekała nas bardzo stroma ściana, ale poszło zaskakująco gładko. Dalej, nużący spacer po kamulcach. Szlak wygląda na płaski, ale jednak cały czas, noga za nogą zdobywamy wysokość. Po drodze mijamy pole usiane kamieniami memoriałowymi dla tych, których Himalaje pokonały. Jest i pomniczek dla Scotta Fischera, znakomitego himalaisty, znanego nie tylko pasjonatom gór dzięki kontrowersyjnej książce Into thin Air. Takie miejsca jak polana powyżej Dhukli niosą za sobą zadumę, z uwagi na położenie i historię jaką opowiadają robią nie mniejsze wrażenie niż stare europejskie cmentarzyska. Przypomina nam się również historia dwóch wspinaczy, którzy zawiśli nad przepaścią na jednej rwącej się linie. Gość u dołu nie miał już siły walczyć i żeby chociaż dać szansę na ratunek koledze zgodził się, by ten go odciął. Poleciał w otchłań na pewną śmierć, a ten z góry faktycznie zdołał się wydostać. Udało się odnaleźć również tego odciętego. Połamanego i ledwo, ale żywego. Przyjaźń między panami nie odzyskała już dawnego blasku.

Po trzech godzinach mamy naprawdę dość. Najwyraźniej chodzi jednak o ciężar plecaków odczuwany na tych wysokościach. Najgorsze, że na pytanie czy już blisko i czy po płaskim, schodzący gość odpowiada śmiechem, jakbyśmy właśnie sprzedali mu żart roku. Reakcja uzasadniona bo końcówka dzisiejszej trasy jest koszmarna. Wymiękają nawet chłopaki, których spotkaliśmy na Gokyo, a z którymi- po tym jak przeszli przez przełęcz Cho La- ponownie znaleźliśmy się na tym samym szlaku. Formę mieli niezłą, przed nimi wejście na Island Peak (udane- jak się później dowiedzieliśmy spotykając ich ponownie w Katmandu), ale dzisiaj wymiękają. Przed najgorszym podejściem wymieniamy się między sobą na plecaki. Ania, chyba wzmocniona wszystkimi lekami i witaminami, jest na tym etapie w lepszej kondycji i podejmuje się dźwigać cięższy bagaż! Najgorszy punkt dzisiejszego programu to jednak wcale nie jest męczące wspinanie się po hałdzie szarego lodowcowego piachu, tylko moment gdy Kala Pattar wyłania się po raz pierwszy. Szczyt wygląda jak góra błota i bardzo rozczarowuje. Podobno widok z wierzchołka rekompensuje brak walorów estetycznych, ale cudowne widoki (zwłaszcza na siedmiotysięczne Nuptse) mamy już po drodze do wioski!

W Gorakshep po raz pierwszy spotykamy się z sytuacja, o której wspomina się szczególnie mocno w kontekście trekkingu wokół Annapurny, a której kompletnie nie uświadczyliśmy dotychczas w rejonie Everestu, czyli przepełnione schroniska. Rafał z Kanadyjczykiem idą na poszukiwania i wszędzie albo brak miejsc, albo pokoje bez okien za 8$. Po tym jak zdarzało się nam mieć darmowe noclegi (i nie tylko te pod gołym niebem) wydaje się to nie do przyjęcia. Ostatecznie na końcu wioseczki znajdujemy schronienie na dzisiejszą noc. Negocjacje z wyluzowaną dziewczyną z obsługi rzucają więcej światła na ich układy z nepalskimi przewodnikami:

– biorę 4 dolary za noc za pokój
– uuu, a my to płacimy zazwyczaj 2 dolary, to może jednak 2?
– mogę dać wam za 3, to tyle ile biorę od Nepalczyków
– ale Nepalczykom dajesz obiad za darmo!
– nieprawda, płacą mi 3 dolary za Dal Bhat (tradycyjne lokalne danie w stylu all-you-can-eat wyceniane na tych wysokościach na ok 6,5 dolara- przyp.Raf.)
– o, to policzysz nam też po 3 dolary za Dal Bhat?
– nie ma mowy! – (ze śmiechem) – oni tu przychodzą po kilka razy w roku, naganiają mi klientów
– ojej, czyli nie poznajesz nas? my tu też często bywamy!

Wysokość i chęć zarobku nie pozbawiają lokalsów poczucia humoru i w bardzo sympatycznej atmosferze otrzymujemy klucz do pokoju. Obudzeni przez obsługę (kończy się pora zamawiania jedzenia) idziemy na kolację i doznajemy szoku widząc pękającą w szwach salę ludzi jedzących na stojąco z powodu braku miejsc. Nam na szczęście zrobili rezerwację, więc wygodnie napełniamy brzuchy. I znowu spać. Leżenie to najlepsza forma spędzania czasu na 5140 metrach.

QG8A7441 QG8A7350 QG8A7331 QG8A7317

Dzień 12: Gorakshep – Kala Pattar – Everest Base Camp

Mieliśmy wstać o 5 i ruszyć na szczyt, jednak rano stwierdziliśmy, że bez problemu zdążymy jak jeszcze chwilkę pośpimy. Brzydota górki nie motywuje. Ruszamy z godzinnym opóźnieniem, wciąż z planem schodzenia tego dnia z powrotem. Na samym początku Ania stwierdza, że w sumie nie ma ochoty tam się wdrapywać i że nie zamierza robić czegoś dla samego odhaczenia bez płynącej z tego frajdy. Postanawiamy, że Rafał idzie dalej, a Ania zdobywa Everest Base Camp. No dobra, nie do końca tak się umówiliśmy. Ania miała iść kawałek, zrobić sobie zdjęcie pod znakiem kierującym do EBC i poczekać. A że znaku nie zauważyła i im dalej szła, tym trudniej było podjąć decyzję o powrocie, to tak doszła do końca (5360 m) i to w dobrym czasie względem wskazań na mapie. Rafał zdążył wrócić ze swojej wędrówki i martwić co się stało. Dziewczyna ze schroniska, ta od negocjacji na wesoło, dała nawet swój telefon, ale na zasięg nie było co liczyć i po poszukiwaniach został jedynie ślad na poczcie głosowej. Na szczęście, jest plus posiadania śmiesznej czapki, bo ludzie zapamiętali dziewczynę z osłem na głowie i dużym aparatem, więc Rafał uspokojony przestał rozglądać się po przepaściach i maszerował Ani na przeciw. Spotkaliśmy się niedaleko bazy Everestu i choć wciąż nie było bardzo późno to postanowiliśmy tym razem nie pędzić. Tym samym w Gorakshep powitaliśmy jeszcze jeden poranek.

 

QG8A7343QG8A7371 QG8A7344QG8A7334 QG8A7338DCIM101GOPRO

Dzień 13: Gorakshep – Pangboche

Ach, jakiż to był przyjemny dzień! Poza pierwszym wrednym odcinkiem zrobionym półprzytomnie wczesnym rankiem, prawie cały czas w dół. Wyprzedamy wszystkich, dochodzimy do kolejnych miejscowości szybciej niż zakładaliśmy i nawet nie jesteśmy zmęczeni. Jak potem spojrzymy na mapę ciężko będzie nam uwierzyć, że doszliśmy aż do Pangboche! Postanowiliśmy spędzić noc w tym samym schronisku co poprzednio. Właścicielem jest „emerytowany” szerpa, który Everest zdobył- bagatela- 12 razy, a poza tym kilkukrotnie wchodził na inne ośmiotysięczniki. Na całej ścianie dumnie wiszą dyplomy. Przy kominku zagadujemy innego turystę, który okazuje się być Nepalczykiem. Opowiada nam o trudnościach jakie napotykają lokalni jeśli chcą zwiedzić góry w swoim kraju. Niby płacą mniej za przelot, ale potem muszą walczyć z właścicielami pensjonatów bo ci nie chcą im wynająć pokoju bądź też zawyżają stawkę. Nasz rozmówca spokojnie mógłby udawać obcokrajowca, ale nie chce tego robić. Śmieje się z sytuacji, które go spotykały, ale nie ukrywa, że jest to upokarzające.

QG8A7461 QG8A7463

Wieczorem wspomniany turysta pokazuje swoje drugie oblicze. Zamienia puchówkę na elegancką skórzaną kurteczkę i w stołówce prowadzi spotkanie dla lokalnych chłopaków. Wszystko dla nas wygląda bardzo tajemniczo i zastanawiamy się czego dotyczy to zebranie. Okazało się, że pracuje dla organizacji, która wspiera dzieci szerpów i pośredniczyła w finansowaniu szkoły, jedynej tak wysoko położonej w okolicy. Teraz prowadzi audyt jak pieniądze są wydatkowane i czy ktoś ich nie sprzeniewierzył. Ma wiele uznania dla lokalnej społeczności, bo gdzie indziej tyle kasy znikało w kieszeniach Nepalczyków, że budowa szkoły stawała w połowie. Tu pojawił się inny problem- brakuje nauczycieli, kilkoro nie wywiązało się ze zobowiązań. Dyskusja, co lokalni mogą z tym zrobić trwa do późnego wieczora. A na koniec posłaniec z Katmandu dzieli się z miejscowymi wielkim plikiem gotówki. Ma starczyć na utrzymanie szkoły do kolejnej wizyty.

QG8A7306QG8A7347 QG8A7396 QG8A7389 QG8A7425 QG8A7297 DCIM101GOPROQG8A7471




nakreceni.in
nakreceni.in
Nakręceni to Ania i Rafał. Na półtora roku zamieniliśmy etat w biurze na życie w podróży. Z plecakiem i namiotem przemierzyliśmy Azję aż na kraniec świata w Nowej Zelandii. W drodze powrotnej już na rowerze przejechaliśmy z Chin do Gruzji zostawiając pod kołami między innymi szlaki Pamiru. Blog to nie tylko wirtualna szuflada wspomnień, będziemy tu dalej dzielić się przemyśleniami o świecie, często z przymrużeniem oka, bo tak jak w podróżowaniu, tak i w pisaniu o podróżach dystans ma znaczenie. Zostańcie z nami! Jeśli chcielibyście nam zadać pytanie, czy też zaproponować współpracę lub kierunek kolejnego wyjazdu, piszcie na adres: nakreceni.in@gmail.com







Sprawdź również:




Czytaj więcej
Skok na paralotni - Pokhara! Najwspanialsze widoki, zawsze z góry! Pokhara to jedno z najlepszych miejsc na świecie, by sobie polatać, z masywem Annapurny za plecami! Ania była wniebowzięta :)