Szukaliśmy informacji co zobaczyć w okolicach Datong i po raz pierwszy zrozumieliśmy dlaczego Chiny plasują się tak wysoko jeśli chodzi o średnie dzienne wydatki. Przenocować można naprawdę tanio, zjeść za pół darmo (może nie wszędzie, jak się później okaże), ale bilety wstępów do wszystkich „atrakcji” są nieprzeciętnie wysokie. Cudzysłów umyślnie, bo ich niezwykłość przeważnie nie współgra z ceną wejściówki. Co gorsza, chętnych nie brakuje, więc potem oglądasz te niby-cuda w dzikim tłumie walcząc o pozycję do zrobienia ładnej fotki. Jednej i byle szybko, bo kolejka czeka. Takie opinie cały czas przewijały się na wszystkich forach. Zaczęliśmy się zastanawiać co robić, wcześniej nie zgłębiliśmy tej kwestii, a do tego podróż nauczyła nas już innego podejścia do wydatków, innego niż w czasie wakacyjnych wojaży. No i czy naprawdę to będzie dla nas strata jak nie zobaczymy jednej z setek polecanych świątyń czy jaskin? Albo jak nie wejdziemy do jakiegoś parku skoro w ciągu kolejnych miesięcy będzie pewnie wiele równie ładnych miejsc, ale za darmo? I co najważniejsze, w ogóle nie wyjeżdżaliśmy w podróż, by zaliczać atrakcje turystyczne. Lubimy ich piękno, jeśli na spokojnie można je podziwiać, ale czy nie wolimy włóczyć się po mieście podglądając życie ludzi, przepaść na wiele godzin w uliczkach, gdzie nie pasujemy, ale nie wzbudzamy też wrogości tubylców? Jednogłośnie- zdecydowanie wolimy! I tak, bez żalu stwierdziliśmy, że odpuszczamy gonienie z punktu A do B… do Z i w zamian wybieramy kilka miejsc, które z jakiś względów uznajemy za ciekawe, a przez resztę czasu włóczymy się i wtapiamy w tłum lokalsów. To są nasze Chiny!
W okolicy Datong wybraliśmy wiszącą świątynię i położoną w pobliżu górę Heng. Bez żadnych problemów można sie tam dostać publicznym środkiem transportu, nie przepłacając za prywatnego busa lub zorganizowaną wycieczkę. Jeśli dysponujesz translatorem i odpowiednią dozą cierpliwości to naprawdę w Chinach dotrzesz wszędzie. Pokazujesz Pani w okienku telefon z tłumaczeniem i wszystko jasne. Oczywiście musisz wiedzieć czego chcesz i podać jak najbardziej precyzyjne informacje, najlepiej z numerem pociągu, godziną odjazdu i rodzajem wybranych miejsc (opiszemy to szerzej w poradach praktycznych). Tylko czasami pojawiają się komplikacje bo akurat zmieniła się godzina odjazdu pociągu, ale i z tym sobie radzimy. Czasami ktoś na nas krzyczy z okienka kasy, ale zawsze się znajdzie jakiś miły Chińczyk, który wytłumaczy co ta niedobra skrzecząca lejdi od nas chce!
Do świątyni akurat dostajemy się busem, który wysadza nas w miasteczku nieopodal. Wygląda to tak, że dojeżdżamy gdzieś i nagle wszystkie oczy na nas, jedynych białych turystów. To tu chcecie wysiąść, raz raz, wasz przystanek. A tam czeka już taksówkarz dowożący pod drzwi świątyni – wszystko w cenie biletu autobusowego. Oczywiście kierowca liczy, że zostaniemy kumplami i potem zawiezie nas też pod górę, a może i do miasta odstawi, ale niestety kiepscy z nas klienci. Mamy nogi, kondycję i ambicję, aby dojść samemu te 5 km, więc dziękujemy nadgorliwemu kierowcy. Nawet jak nas pan potem goni po drodze to też nie weźmiemy. Tacy asertywni!
Wysiadamy i tak jak się spodziewaliśmy świątynia niczego nie urywa. Oczywiście robi wrażenie fakt, że jest to drewniana zawieszona na skale konstrukcja, która przetrwała dobrze ponad tysiąc lat (albo została odbudowana wczoraj- to Chiny, więc you never know) ale nie czujemy potrzeby odchudzania portfela o 260 juanów i wchodzenia do środka. Oglądamy ją tylko z mostka przed bileciarnią. W drodze do Heng Mountain w tunelu trafiamy na otwartą boczną bramę, więc oczywiście zaspokajamy naszą ciekawość i idziemy zobaczyć co się za nią kryje. Wyjście na tamę, a z niej dużo lepszy widok na wiszącą świątynię! Zanim ci co nieopatrznie otworzyli wrota zorientują się, że intruzi wtargnęli na teren i poproszą nas o wyjście udaje nam się nawet cyknąć kilka zdjęć.

Wisząca Świątynia

Tajne Wrota
Do Chin dotarliśmy tuż po Golden Week, podczas którego cały kraj rusza na zwiedzenie swojego dziedzictwa. Teraz czas na wielkie sprzątanie i remonty odwiedzonych atrakcji. Pod wejściem na górę Heng zastaliśmy wyłącznie całą gwardię robotników układających na nowo kostkę chodnikową i ani jednego innego turysty. Może po prostu cena biletu wstępu jest za niska i nie świadczy to dobrze o walorach tego miejsca? My nie zapłaciliśmy w ogóle i w sumie nie wiemy dlaczego bo nie robiliśmy żadnych uników, ale nikt nam biletu sprzedać nie chciał. Inni chyba mieli mniej szczęścia bo wyżej znaleźliśmy leżące na chodniku wejściówki z aktualną datą. Na wszelki wypadek zgarnęliśmy je gdyby ktoś oczekiwał okazania ich przy wyjściu (taką kontrolę Chińczycy prowadzą na przykład na dworcach kolejowych).
Droga na szczyt usłana jest świątyniami, kiczowatymi, ale malowniczo położonymi, co zachęca do wdrapywania się wyżej. Taoiści cenili sobie spokój i z pewnością mogli go poczuć na Heng Mountain. Nam, posezonowcom, też spacerowało się błogo. Udany dzień na całkiem turystycznym szlaku chińskiej wędrówki. Odetchnęliśmy mniej toksycznym powietrzem niż w Datong i postanowiliśmy, że zdobędziemy w Chinach jeszcze jakąś bardziej wymagającą górę. Połączyliśmy kropki na mapie i nagle wyklarował nam się całkiem konkretny plan przejazdu przez krainę ryżu.

Wspinaczka musi być poprzedzona dużą porcją pożywnych kalorii!

Widok z Heng Mountain