Kirgijska rodzina – czy chcecie ją poznać?

11 września 2015  By nakreceni.in 
1


Song Kulowe powidoki, czyli przełęcz na 3200 metrów i długa sesja zdjęciowa jaką odbyliśmy z dwiema grupami kirgijskich turystów zapowiadały dobry dzień. Wieczorem kładąc się spać nie mogliśmy zrozumieć jak szybko można zatrzeć dobre wspomnienia wpadając z deszczu pod rynnę. W południe na deszcz się jeszcze nawet nie zapowiadało.

Jak wygląda podróżująca kirgijska rodzina?

Podróżująca kirgijska rodzina składa się ze zdezelowanego auta, kierowcy i siedemnastu pasażerów, którzy na postoju, często wymuszonym przebitą oponą, po prostu wylewają się drzwiami i oknami. Jeden kirgijski samochód wystarczyłby do kolonizacji Marsa. Są tam młodzi i młodsi, zazwyczaj mnóstwo dzieci. My stanowimy dla nich większą atrakcję niż te górskie widoczki. Nie można powiedzieć, żebyśmy dotychczas pałali miłością do spotkań z miejscowymi. Ich ciągłe zadawanie pytań o to ile kosztowały nasze rowery, nasze telefony i po ile w Polsce stoi mięso (serio, to właśnie TOP 3) i absolutnie brak zainteresowania czymkolwiek innym niż sfera materialna, coraz bardziej doprowadzały nas do szału.

Zniesienie wiz dla większości krajów stało się dla miejscowych oknem, przez które mogli ujrzeć ich bogactwo i polizać je przez szybę. Kiedyś to kupcy z Jedwabnego Szlaku przywozili tu wielki świat, a mieszkańcy Centralnej Azji tym samym stawali się jego częścią. Ale Kirgizi nie grają już w pierwszej lidze i nawet do niej nie aspirują. Zajmują środkowe miejsce w tabeli trzeciej ligi bez perspektyw na poprawę sytuacji. I dzięki przyjezdnym zdają sobie z tego coraz bardziej sprawę. Dziś zachód przyjeżdża tu dla gór, jezior, dla ucieczki przed cywilizacją, ale zbyt daleko odjechał, by miało to oznaczać dla Kirgizów coś więcej niż tych kilka zostawionych przez nich dolarów. Jeśli prawdziwe są pogłoski o NGOsach, których przedstawiciele przekonują spadkobierców mongolskiej cywilizacji, że powinni oczekiwać od ludzi zachodu pieniędzy za swoją gościnę, to musimy powiedzieć drodzy naprawiacze świata, że zrobiliście coś nie tak. Kilkukrotnie spotkaliśmy się bowiem z tym, że cwaniaczek na koniu zwyczajnie próbował wyciągnąć od nas pieniądze, a jeden zaproponował nawet, że choć na zdjęcie nie ma ochoty, to chętnie weźmie nasz aparat do domu. Zapomnieli o gościnie, przynajmniej niektórzy.

Doznania z przełęczy i spotkania z dwiema- niebywale rzecz jasna licznymi- rodzinami miały bardziej ludzki wymiar. Oni cieszyli się ze wspólnego pozowania i raczej skupili na szybkim przedstawieniu siebie i poznaniu nas, zamiast na szacowaniu ile jest warty nasz dobytek. My mogliśmy pocykać im trochę zdjęć niejako przy okazji rozmowy, co nadawało sesji naturalnego wymiaru. Przez krótką chwilę naprawdę cieszyliśmy się z przebywania w gronie Kirgizów.

Kirgistan rowerem - Son Kul-4558 39 Kirgistan rowerem - Son Kul-4565 40 Kirgistan rowerem - Son Kul-4581 42 Kirgistan rowerem - Son Kul-4599 46 Kirgistan rowerem - Son Kul-4605 47 Kirgistan rowerem - Son Kul-4624 48

Zjazd z przełęczy zajął nam mniej więcej tyle czasu ile potrzebowalibyśmy na wjazd na nią. Tylko nie wiadomo ile by zajęło samo oswajanie się z myślą o czekającym podjeździe. Kierując się nad Song Kul z drugiej strony jeziora nie widać całego przewyższenia, a tu ma się je niemal jak na dłoni, widać wszystkie serpentyny, które na szczęście nas prowadziły w dół. Fatalna nawierzchnia zmuszała nas do zaciskania hamulców aż do bólu palców, a obłędne widoki do zatrzymywania się i wyciągania aparatu. Uznaliśmy, że wszystkie wysiłki były warte tych chwil i w choćbyśmy mieli na plecach nieść te rowery na dalszej trasie, to dobrze, że wybraliśmy właśnie tę drogę. W gadaniu to my jesteśmy mocni! Odbieraliśmy nagrodę w postaci krajobrazów za wspinaczkę sprzed dwóch dni. Nie spieszyło nam się.

Kirgistan rowerem - Son Kul-4567 41 Kirgistan rowerem - Son Kul-4589 43 Kirgistan rowerem - Son Kul-4629 49 Kirgistan rowerem - Son Kul-4644 50 Kirgistan rowerem - Son Kul-4653 52 Kirgistan rowerem - Son Kul-4671 54 Kirgistan rowerem - Son Kul-4682 56 Kirgistan rowerem - Son Kul-4690 58

Lunęło dopiero gdy wjechaliśmy do pierwszej większej wioski po drodze i sądziliśmy, że to dobrze się złożyło. Znajdziemy tam jakieś miejsce do spania i przeczekamy wieczór i noc w suchym miejscu. Rozbicie namiotu gdzieś na polu stanowiło mierną alternatywę. Wiatr przemienił się w huragan i strach było przejeżdżać przez most z lichą barierką, by nie wypaść przez nią do rwącej rzeki, a co dopiero próbować rozbijać namiot i zaznać w nim chwili spokoju. Wiatr padał poziomo, a my na twarz. Na rozwidleniu dróg natknęliśmy się na posterunek policyjny, ale tym razem młodzi milicjanci nie podjęli nas w swoich progach, choć mieścił się w nich nawet areszt, a że w deszczowe wieczory nie popełnia się wykroczeń, to spokojnie mogli odstąpić nam miejsca za kratami. Dosłownie i w przenośni stanęliśmy na rozstaju. Jechać dalej pod wiatr się nie dało, wioska wyglądała mniej ludnie niż na mapie, ale wciąż mogliśmy po prostu szukać schronienia w domach lub ogródkach miejscowych. I wtedy wychylił się do nas kierowca trzydziestoletniego audi, któremu żona z tylnego siedzenia dyktowała zaproszenie dla nas. Czekają na kogoś, ale niedługo będą wracać, mieszkają blisko i chętnie nas ugoszczą. A jak już do nich trafimy to będą dla nas gotować i w ogóle będziemy się razem świetnie bawić. Na pytanie ile nas ta rozrywka będzie kosztowała machnęli ręką, że to takie co łaska. W ich samochodzie było tak ciepło i sucho, że uwierzyliśmy w te zapewnienia. Zresztą, w kwestii zapłaty nie kłamali, ale nie bawiliśmy się świetnie.

Jak wygląda pokręcona kirgijska rodzina?

Okazało się, że mieszkają 20 kilometrów w stronę Kazarman- miejscowości, do której zmierzaliśmy- ale niestety nie po drodze, którą chcieliśmy jechać. Niby większość miejscowych podążała właśnie tamtędy, bo wmówili sobie, że 30 kilometrów różnicy dobrze wpływa na ich paliwowy budżet, ale nie brali pod uwagę przewyższeń i jeszcze gorszej nawierzchni niż na alternatywnej drodze. Nie wiemy jak im, ale nam się to zupełnie nie kalkulowało. A przede wszystkim pytaliśmy o to gdzie mieszkają z pięć razy i zawsze słyszeliśmy, że tu, że trzy kilometry, że zaraz za rogiem, więc ewidentnie nas oszukali, co nie wyglądało na dobry początek znajomości. Jeśli faktycznie chcieli nam pomóc, to słabo się za to zabrali. Przez ich wspaniałomyślność przez kolejnych czterdzieści minut pedałowaliśmy w deszczu, już dawno przemoczeni do suchej nitki, jadąc im na przeciw. Najpierw musieli rozładować odebrane towarzystwo, by wrócić się po nas, z pewnością zresztą nigdy by nas nie znaleźli, gdybyśmy tylko nie oddali im części sakw już wcześniej. Pozostawaliśmy z naszymi- nazwijmy ich- gospodarzami w kontakcie telefonicznym, ale suchszymi nas to nie czyniło. Co za kretyński pomysł, w jakie maliny daliśmy się wpuścić! Planowaliśmy ich zamordować jak się tylko zjawią po nas z powrotem, przy okazji byśmy zdobyli samochód. Kiedy już nas zgarnęli, a umówmy się, po tak długim dniu byliśmy kompletnie wyczerpani, nasza żądza krwi osłabła i przez chwilę uwierzyliśmy, że będzie nawet miło. Naszykowali nam komnatę z tradycyjnym spaniem na materacach, zabezpieczyli rowery i pomogli rozwiesić mokre rzeczy.

A potem się zaczęło, wypytywanie ile co kosztuje (rower, telefon, koszula, baranina), skąd mamy na podróż i tak dalej. Darujemy wam szczegółowy opis wieczoru, a sobie przeżywanie tego na nowo. Zresztą, chyba nic co im powiedzieliśmy nie było prawdą. Najbardziej musieliśmy się gimnastykować kiedy wzięli się dość bezczelnie za przeglądanie naszych zdjęć w telefonach i dotarli do jakiś południowych zatoczek pełnych jachtów i byli bardzo zaciekawieni, że Polska taka piękna. Ich wiedza o świecie była absolutnie żadna, a szok z oglądania na zdjęciach cywilizacji nie odnalazł dostatecznej motywacji, by się ukryć. Otwierali szeroko oczy ze zdumienia i zastanawialiśmy się czy ich- o ile w ogóle- dobre intencje dotychczas zaraz nie zmienią się w chytry plan. Ale ich plan wcale nie polegał na okradzeniu nas, ani nawet wyłudzeniu pieniędzy. Oni chcieli, żebyśmy sprowadzili im z Polski samochód, za który oczywiście oddadzą nam pieniądze, choć jeszcze nie całkiem wiedzieli skąd je zdobędą. Temat samochodu powracał tak często, że musieliśmy się spytać co zamierzają z nim zrobić. Będą stali w jakimś miasteczku i wyczekiwali na klientów, żeby robić za taksówkę. Tak jak i brat gospodarza, od którego pożyczyli tamtego dnia trzydziestoletnie audi. Oczywiście, co innego moglibyśmy usłyszeć? Chłopak, jego brat, ich dwóch kolegów tak wieczorem jak i rano po prostu leżeli całymi godzinami, przeglądali telefony lub gapili się w sufit. Posiłki przygotowywała im jedyna kobieta w tym dziwnym domu. Ich życiowa nędza, ich marazm były tak dobijające, że każda minuta w tamtym miejscu odbierała i nam cała energię. Kawałek terenu, który mieli, był potwornie zaniedbany; koza, krowa i koń szwędające się po podwórku wyglądały jak siedem nieszczęść.

Para bardzo chciała, żebyśmy w drodze do Kazarman odwiedzili rodziców chłopaka, zachęcali że nas podwiozą jeśli im zapłacimy. Gdyby nie to, że ci ludzie i to miejsce naprawdę nas przepełniało grozą, to chyba tarzalibyśmy się po podłodze ze śmiechu z tych ich pomysłów. Stawkę mieli wyższą niż taksówkarze na tej trasie i choć nie braliśmy pod uwagę podróży z nawiedzoną rodziną, z ciekawości negocjowaliśmy cenę, ale nie chcieli z niej zbyt wiele zejść. Woleli dalej leżeć i nie zarobić kompletnie nic. Zostawiliśmy im za gościnę jakieś pieniądze, żeby samemu poczuć się lepiej. Oni za gościnę nic nie oczekiwali, choć i tak rozbawili nas prosząc o jakiś drobny datek za benzynę, bo przecież cofnęli się po nas i przewieźli kilkanaście kilometrów. Nie dodali, że gdyby nie ich oszustwo nie potrzebowalibyśmy ich pomocy w podwózce, bo nie zdecydowalibyśmy się do nich jechać wcale. Tym bardziej, że pomimo ich nalegań, uznaliśmy, że nie będziemy się pchać tą drogą dalej i wolimy wrócić 20 kilometrów do rozwidlenia z poprzedniego dnia by w kierunku Kazarman udać się odrobinę lepszą drogą. Zamiast wściekać się z decyzji podjętych poprzedniego wieczoru cieszyliśmy się, że dostaliśmy nasze rowery z powrotem i wyrwaliśmy się stamtąd. Wreszcie mogliśmy zabrać się za podejmowanie słusznych wyborów. Niestety, nie wykorzystaliśmy tej szansy w stu procentach.

Kirgistan rowerem - Son Kul-4647 51 Kirgistan rowerem - Son Kul-4664 53 Kirgistan rowerem - Son Kul-4679 55 Kirgistan rowerem - Son Kul-4687 57 Kirgistan rowerem - Son Kul-4708 1Kirgistan rowerem - Son Kul-4694 59




nakreceni.in
nakreceni.in
Nakręceni to Ania i Rafał. Na półtora roku zamieniliśmy etat w biurze na życie w podróży. Z plecakiem i namiotem przemierzyliśmy Azję aż na kraniec świata w Nowej Zelandii. W drodze powrotnej już na rowerze przejechaliśmy z Chin do Gruzji zostawiając pod kołami między innymi szlaki Pamiru. Blog to nie tylko wirtualna szuflada wspomnień, będziemy tu dalej dzielić się przemyśleniami o świecie, często z przymrużeniem oka, bo tak jak w podróżowaniu, tak i w pisaniu o podróżach dystans ma znaczenie. Zostańcie z nami! Jeśli chcielibyście nam zadać pytanie, czy też zaproponować współpracę lub kierunek kolejnego wyjazdu, piszcie na adres: nakreceni.in@gmail.com







Sprawdź również:


  • Najwyraźniej wielce sympatyczne zjawisko couchsurfingu jeszcze tutaj nie dotarło :(



Czytaj więcej
Nakręcona lista podróżniczych marzeń Zanim będziemy mogli powiedzieć, że The World is Not Enough to bardzo byśmy chcieli przeżyć chociaż tyle, by znacznie skrócić poniższe listy podróżniczych marzeń