Chiny: fascynujące czy irytujące?

19 lipca 2015  By nakreceni.in 
0


Żaden inny kraj mnie tak pozytywnie nie fascynuje, a zarazem nie irytuje równie mocno jak Chiny – powiedziała to Ania jeszcze w Szanghaju, drugiego dnia po powrocie do Państwa Środka. Kolejnych pięć tygodni tylko utwierdziło nas w tej opinii, a jeśli wydaje się komuś, że zawiera ona sprzeczności, to znaczy, że powinien wybrać się do Chin i samemu to przeżyć. A może ten wpis wystarczy, by zrozumieć nasze uczuciowe komplikacje.

Rezerwowanie hotelu w Chinach

Podróżując po Chinach odkryliśmy portal rezerwacyjny ctrip, na którym znajdują się oferty hoteli nie dostępne ani na booking, ani na żadnej innej międzynarodowej stronie. Rewelacja. Nawet w mniejszych miastach można znaleźć często opcje noclegowe i to w cenach, które trudno wyprosić na miejscu. To że oferta dedykowana jest na rynek chiński w żaden sposób nie ułatwia jednak miejscowym korzystania z niej. Za każdym razem spotykaliśmy się z pełną konsternacją personelu, który nie za bardzo wiedział co z nami począć. Pytali się czy myśmy już to opłacili, czy oni mają przyjąć pieniądze i skąd w ogóle ta oferta. W hotelu w Dunhuang wmawiano nam, że najniższa stawka za pokój to 250 juanów podczas gdy w internecie jak byk widniało 130 juanów za całkiem elegancką dwójkę. Pokazanie oferty, której tym razem wcześniej nie wykupiliśmy, jedynie wymusiło na obsłudze wykręty i wmawianie nam, że dotyczy to innego skrzydła hotelu z pokojami bez okien. Dopiero menedżerka dała nam do zrozumienia, że nie mogą nabić tej ceny w systemie hotelowym. Korzystając zatem z hotelowego wi-fi (często w Chinach nie jest ono zabezpieczone hasłem) dokonaliśmy rezerwacji on-line płacąc promocyjną stawkę. Z booking.com skorzystaliśmy w Chinach raz i skończyło się to mailem z portalu o naszym nie zjawieniu się w hotelu. Na szczęście, reklamację przyjęto, a nawet wystosowano przeprosiny.

Rejestracje też zazwyczaj szły opornie i trwały całe wieki. Kserowano nasze wizy chińskie i amerykańską promesę, myląc ją ze stroną tytułową paszportu. Staliśmy wtedy przy recepcji umorusani zebranym po drodze pyłem w rowerowym stroju dość jasno obniżając standard hotelu. Obok nas klucze do pokoju odbierali goście w garniturach, z firmowymi teczkami i może dlatego zazwyczaj pytano się nas, czy przyjechaliśmy do Chin w celach biznesowych czy prywatnych. To pytanie z kosmosu było adekwatne do postrzegania nas i własnego kraju przez miejscowych. Przylecieliśmy prosto z Marsa robić biznesy z Chińczykami. Całość konwersacji odbywała się zawsze przez aplikacje z tłumaczeniem, więc widząc w naszym telefonie mandaryńskie znaczki recepcjonistka potrafiła napisać nam odpowiedź po chińsku na karteczce wielce dziwiąc się, że nie możemy jej odszyfrować. Z Marsa przylecieli biznesy robić, a nie umieją czytać. Nie wróżono nam sukcesu, ale ze zrozumieniem pomagano upchnąć rowery do windy. Czasem ktoś wszedł za nami do pokoju pokazując działanie telewizora, klimatyzacji, a nawet kranu. Nie wszystkie wizyty personelu były zapowiedziane. Sprzątaczka potrafiła wparować do nas o 23 żeby zamknąć w pokoju okno, albo w środku dnia, żeby pokazać jakiś zaciek konserwatorowi. W Chinach nauczyliśmy się, że lepiej by zawieszka DO NOT DISTURB nie opuszczała klamki, dopóki my nie opuścimy hotelu.

W Urumqi na nic zdała się rezerwacja on-line, bo hotel pomimo informacji na ctrip nie mógł przyjąć obcokrajowców. Było już dobrze po 22 ale dzięki pomocy mówiącej nieźle po angielsku klientki hotelu, obsługa dokonała dla nas rezerwacji dwie ulice dalej. Dostaliśmy piękny pokój w bardzo korzystnej cenie. To stamtąd udaliśmy się na objazd okolic Urumqi i gdy wróciliśmy po dwóch dniach ponownie prosić o nocleg przyszło nam za niego dopłacić, bo w międzyczasie zmieniły się stawki, czyli zapewne po prostu przestała obowiązywać nas cena po znajomości, czego obsługa nie chciała oczywiście otwarcie zakomunikować. Chińczycy potrafili nas rozbawić swoim wciskaniem kitu. Chłopak z obsługi zaprosił mnie na kanapę, odpalił aplikację i za jej pośrednictwem powitał nas serdecznie z powrotem, z radością oferując pokój na kolejne dwa dni wyjaśniając, że naprawdę nie może dać większego upustu. Co innego pani zarządzająca knajpą z barbeque pod naszymi oknami. Ona od rana witała nas wesoło zachęcając do przyjścia wieczorem, a potem za każdym razem odliczała jakąś pozycję z rachunku. Stołowaliśmy się tam regularnie, co z radością odnotywał nie tylko portfel, ale przede wszystkim kubki smakowe. Ujgurskie szaszłyki, kebaby i naany pokochaliśmy od pierwszego kęsa.

pociag chiny-2939 1

Turyści specjalnej troski

Status obcokrajowca w Chinach to nie tylko źródło nieporozumień i kłopotów. Gdy czekaliśmy na pociąg w Hami, stewardzi ze stacji poprosili nas o wejście za bramki przed wszystkimi pasażerami, byśmy mogli spokojnie dojść na peron i zobaczyć jak do przedziału towarowego pakowane są nasze rowery. W drodze z Pekinu do Zhangye przysiadł się do nas konduktor i wyjaśniał, którędy na siku, a którędy po gorącą wodę na herbatę lub zupkę. Co pewien czas zaglądał czy wszystko u nas w porządku i pilnował, by zjawić się przed nami w toalecie, żeby nie czekała na nas tam żadna niespodzianka. Odrobinę onieśmielająca atencja, ale to jedno z oblicz Chin, które musieliśmy oswoić.

Czekało nas jeszcze jedno połączenie kolejowe, do Khorgas, pod kazachską granicę. Na stacji kolejowej w Urumqi Sodomia i Gomoria. Kolejka po bilety dłuższa niż korek pod bramki w majowy weekend na A1. To byłyby trzy godziny stania, gdyby nie wpychający się Chińczycy. W takim wypadku i dzień stania mógłby nie wystarczyć. Jedyny ratunek miał wielce nieetyczne korzenie, a mimo wszystko spróbowaliśmy i podziałało. Podeszliśmy do strażnika wpuszczającego kolejne grupy do hali biletowej i zgrywając kompletne blondynki spytaliśmy gdzie możemy kupić bilety. Wskazał na miejsce za sobą i gdy zszokowanym palcem (zszokowany palec wskazuje w dal i drży z bezsilności) powłóczyliśmy po tłumie ludzi upewniając się, że to właśnie tam mamy się ustawić, ochroniarz zamiast tłumaczyć nam, że taki mają klimat, zdecydował się wpuścić nas do środka. Poszliśmy za ciosem i w hali ustawiliśmy się do najkrótszej kolejki doskonale wiedząc, że to jakaś specjalna kasa dla zamówień dokonanych on-line. I ponownie, zamiast wyrzucać nas i pouczać, bez słowa komentarza ze strony kasjerki zakupiliśmy bilety zyskując kolejną godzinę. W Japonii bylibyśmy pewni, że to specjalny status białego barbarzyńcy ułatwił nam zadanie. W Chinach trudniej nam się zaklasyfikować. Prawdę mówiąc, im bardziej odbijaliśmy z turystycznej ścieżki, tym więcej Chińczyków okazywało nam życzliwość niosąc często bezinteresowną pomoc. Kompletna bariera językowa nie przeszkadzała nam i im nawiązywać kontakt często bliższy niż w krajach, gdzie język angielski jest jako tako znany. Co nie zmienia faktu, że Chińczycy pozostają dla nas narodem-zagadką, tak zróżnicowanym, że nie sposób ustalić nam jaki jest statystyczny mieszkaniec tego kraju. Może jeśli w przyszłości dołożymy kolejne dni do dotychczasowych dziesięciu tygodni z jakich znamy Chiny, to mroki niewiedzy rozjaśni jakaś lampka w głowie.




nakreceni.in
nakreceni.in
Nakręceni to Ania i Rafał. Na półtora roku zamieniliśmy etat w biurze na życie w podróży. Z plecakiem i namiotem przemierzyliśmy Azję aż na kraniec świata w Nowej Zelandii. W drodze powrotnej już na rowerze przejechaliśmy z Chin do Gruzji zostawiając pod kołami między innymi szlaki Pamiru. Blog to nie tylko wirtualna szuflada wspomnień, będziemy tu dalej dzielić się przemyśleniami o świecie, często z przymrużeniem oka, bo tak jak w podróżowaniu, tak i w pisaniu o podróżach dystans ma znaczenie. Zostańcie z nami! Jeśli chcielibyście nam zadać pytanie, czy też zaproponować współpracę lub kierunek kolejnego wyjazdu, piszcie na adres: nakreceni.in@gmail.com







Sprawdź również:




Czytaj więcej
Nowa Zelandia - porady praktyczne Zanim wybierzesz się w podróż do Nowej Zelandii na pewno warto zebrać mnóstwo informacji, które ułatwią wam podróż po tym kraju. Wynajęcie samochodu, dostęp do internetu, kempingi i inne porady praktyczne związane z pobytem w Nowej Zelandii.