Dolina Karkary – zielona granica Kirgistanu

22 sierpnia 2015  By nakreceni.in 
3


Na granicy kazachsko-kirgijskiej w dolinie Karkary zjawiliśmy się przed południem. Tym razem trafiliśmy na przejście rzadko uczęszczane, bez kolejek, ani wściekle przepychającego się tłumu. Poza nami przeprawiał się tam wyłącznie szwajcarski motocyklista i to w przeciwną stronę. Wymieniliśmy doświadczenia i zostaliśmy równie mocno przetrzepani z naszych bagaży. Kazachscy celnicy dość ostentacyjnie poszukiwali w sakwach czegoś, co mogliby zakwalifikować jako nielegalne. Trudno nam powiedzieć czy szukali okazji do wzięcia łapówki, czy jedynie bardzo rzetelnie wykonywali swoją robotę dziwiąc się, że nie przewozimy chociażby noża bojowego albo maczety. Na pewno nie celowali w order uśmiechu, bo bombardowali nas pytaniami i zarzucali brak znajomości kazachskiego, co podczas podróży przez ich kraj najwyraźniej powinno być obligatoryjne. Zachowaliśmy stoicki spokój i zostaliśmy przepuszczeni do znacznie sympatyczniejszego i do tego mówiącego po angielsku faceta podbijającego paszporty w budce granicznej. Po stronie kirgijskiej panował większy luz. Pogranicznik sypał żartami i wspominał innych turystów z Polski przekraczających granicę w dolinie Karkary. Uczciwie poinformował nas również, że przed nami długa i wyboista droga, a na asfalt możemy liczyć dopiero za kilkadziesiąt kilometrów.

Kirgistan-3944 5 Kirgistan-3951 7 Kirgistan-3928 4

W Kirgistanie zniknął problem wody. Cały czas jechaliśmy wzdłuż strumieni, które podobnie jak zalesione wzgórza wyznaczały nową jakość naszej rowerowej wyprawy. Mijaliśmy jurty i samotnych jeźdźców na koniach. Jeden z nich zatrzymał się przy nas kiedy na usłanym kamieniami zjeździe poszła łatana już wcześniej w Kegen dętka. Z dętkami zrobiło się problematycznie. Optymistycznie, kupiliśmy dwie gumy zapasu w Chinach, gdzie jeszcze nasze dwudziestoośmio calowe koła nie stanowiły większego problemu. W Azji Centralnej trudno zarówno o sklepy rowerowe, jak i o części zamienne, zwłaszcza gdy poszukuje się tych mniej standardowych. Dwa kapcie złapane w Kazachstanie wprowadziły odrobinę zamieszania w samopoczuciu, szybko nabyliśmy nową umiejętność łatania dętek, ale dla naszych opon to wciąż było za mało- łata trzymała, ale pojawiły się nowe dziury. Niemal wszyscy mijani rowerzyści jeżdżą na niezniszczalnych oponach Schwalbe i dlatego nawet na wyprawy przez pół świata nie potrzebują wozić ze sobą więcej niż dwóch zapasowych gumek. Musieliśmy liczyć na to, że jakoś doczłapiemy się do najbliższego większego miasta i jakimś cudem kupimy w nim dwudziestkiósemki. Tym miastem miało być Karakol i Sasza, który przykucnął obserwując z zainteresowaniem wymianę dętki, nawet o nim słyszał. Nie miał pojęcia jak to daleko, ani chyba w ogóle nie rozumiał koncepcji kilometrów, ale skoro nigdy nie zamienił konia na konie mechaniczne, to trudno mu się dziwić.

Ciekawszą konwersacją uraczyli nas panowie w punkcie kontrolnym kilkanaście kilometrów za granicą.

No powiedzcie, nie ciężko wam tak na rowerach? Bo my tu siedzimy, a i tak nam ciężko. A jak tam, wojna się do was nie zbliża? Na Ukrainie wojna, pewnie przez Ukrainę nie jechaliście?

Potem się jeszcze okazało, że oczywiście w wojsku służyli u nas i w NRD. Cała Azja Centralna najwyraźniej docierała służyć co najmniej do Polski, co nie brzmi jak przypadek. Później jeden Kirgiz przyznał, że Rosjanie wyciągali ich jak najdalej od domu na czas mobilizacji.

Kirgistan-3923 3Kirgistan-3910 4 Kirgistan-3938 15 Kirgistan-3917 2

 

Z ulgą powitaliśmy nieskazitelny asfalt. Zaczął się zupełnie znikąd, więc niewykluczone, że wylano go specjalnie na nasz przyjazd. Jacyś ukryci w krzakach panowie bardzo gorąco zachęcali nas byśmy uciekli spod palącego popołudniowego słońca i w cieniu krzewów spożyli z nimi wódeczkę. Bardzo poetycka koncepcja spędzania czasu: „gościu siądź pod mym liściem, a golnij sobie!”. To kolejny charkterystyczny widok w Kirgistanie, oprócz kręcących się po pastwiskach jeźdźców i kucających przy drogach ludzi. Męska ekipa zajeżdża furą w krzaki lub pod drzewo i rozpija butelczynę. Ci akurat zrozumieli rowerowy eko-tryb i na pożegnanie podarowali nam po niezwykle soczystym… pomidorze. Całkiem przyzwoita przekąska, zwłaszcza że w żadnej z mijanych wiosek nie mogliśmy wymienić pieniędzy, a w przedziwnych sklepach spożywczo-przemysłowo-ciucholandowych za ladą stoją dzieci, które wolały nie ryzykować przyjmowania kazachskiej waluty w ramach zapłaty. Inna kwestia, że poza wodą niewiele byłoby tam do kupienia, prędzej mydło niż powidło, a z mydłem przestaliśmy się przyjaźnić już kilka tygodni temu.

Na udany koniec pierwszego dnia w Kirgistanie wypadało się porządnie wyspać. Może to nie wynika jasno z tej opowieści, bo nie opracowaliśmy jeszcze schematu akapitokilometrów, by czytelnik wiedział, że już dziewięć dych za nami, a my wciąż jedziemy, ale to był wyjątkowo długi rowerowy dzień. Pech chciał, że kończyliśmy go jadąc wzdłuż niekończących się wiosek i pastwisk, więc bez wsparcia lokalnej ludności z rozbiciem namiotu mogło być ciężko. I tak- nie wiem czemu akurat to nam przyszło do głowy- zawitaliśmy na posterunek policji. Tfu, milicji! Całe szczęście, że trafiliśmy na prawdziwego radzieckiego orła, który wiedział co z nami zrobić. Wskazał nam przyjemną celę (nie no, tak serio, to oddał jeden z gabinetów), dał czajniczek, wodę ze strumienia przecinającego teren posterunku, przedstawił nasze prawa i obowiązki (drobną opłatę z naszych kazachskich resztek) i zmył się przekazując klucze do swego królestwa. I tak zostaliśmy stróżami prawa w Kirgistanie. Szkoda że tylko na jedną noc, bo może mając więcej czasu zrobilibyśmy z nimi porządek. Ale, narzekania zostawmy na kolejne wpisy. Póki co, zostawimy was z tym sielskim klimatem pierwszych kilku godzin na kirgijskiej ziemi.

Policjant, tfu, milicjant, jak na radzieckiego orła przystało kategorycznie odmówił zgody na zrobienie zdjęć jemu i jego poletku, więc mamy jedynie przemycony na nielegalu kadr eleganckiego wnętrza naszej pierwszej kirgijskiej gascinicy.

Kirgistan-3963 21 Kirgistan-3961 18

 




nakreceni.in
nakreceni.in
Nakręceni to Ania i Rafał. Na półtora roku zamieniliśmy etat w biurze na życie w podróży. Z plecakiem i namiotem przemierzyliśmy Azję aż na kraniec świata w Nowej Zelandii. W drodze powrotnej już na rowerze przejechaliśmy z Chin do Gruzji zostawiając pod kołami między innymi szlaki Pamiru. Blog to nie tylko wirtualna szuflada wspomnień, będziemy tu dalej dzielić się przemyśleniami o świecie, często z przymrużeniem oka, bo tak jak w podróżowaniu, tak i w pisaniu o podróżach dystans ma znaczenie. Zostańcie z nami! Jeśli chcielibyście nam zadać pytanie, czy też zaproponować współpracę lub kierunek kolejnego wyjazdu, piszcie na adres: nakreceni.in@gmail.com







Sprawdź również:


  • Wypuścili Was rano bez problemu, czy musieliście płacić kaucję? ;)

    • 25 zł! przystaliśmy na tę ofertę bez mrugnięcia okiem ;)

  • nareszcie jakaś wiadomość – pozdrawiamy serdecznie!!!



Czytaj więcej
Kanion Szaryński - Wielki Kanion Kazachstanu Prawda jest taka, że Azja Centralna to bardzo skomplikowany politycznie region, który sowiecką przeszłość będzie odchorowywał znacznie dłużej niż Polska. Nasze rozdarcie pomiędzy Europą Zachodnią a wschodem jest zupełnie nieporównywalne...