Moglibyśmy wydać księgę dziwnych zdarzeń z Kirgistanu. Nie byłaby ona wyłącznie zapisem naszych historii, choć tych też mieliśmy bez liku. Jeszcze na miejscu, jak i później w Tadżykistanie spotykaliśmy rowerzystów, którzy przemierzyli podobną trasę i mogliśmy długo wymieniać się kirgijskimi przygodami. Najwięcej stron dopisałyby przejazdy przez centrum kraju, a podróżowanie na stopa zasługiwałoby na coś więcej niż tylko rozdział. Zanim przejdziemy do łapania ciężarówek na kciuka opowiemy wam historię jak najbardziej komercyjnego przejazdu. Po nocy u nawiedzonej rodziny wróciliśmy na naszą trasę, przejechaliśmy ile się dało wyasfaltowaną drogą i kiedy znów pojawiły się kamulce po oś zaczęliśmy kombinować.
I/ Psychoza
Ania czuła niepokój i nie chciała dalej jechać. Można bagatelizować taki stan, ale po serii niefortunnych decyzji, przy dużym zmęczeniu, z kłopotami technicznymi (rower Rafała stracił szprychę od strony kasety i bez odpowiednich narzędzi nie mogliśmy tego nijak naprawić) i otoczeni przygnębiającymi widokami życia mieszkańców, mieliśmy zrozumienie dla czarnych myśli. Ludzie kręcący się zupełnie bez sensu po wiosce być może szkolili się na derwiszy, ale nikt im nie powiedział, że powinni kręcić się w miejscu. Kiedy czekaliśmy w środku dnia na otwarcie sklepu przysiadło się do nas kilka osób, by w milczeniu poczekać z nami pół godziny, a następnie zobaczyć co kupujemy. Sami ze sklepu nic nie brali. Zjawili się też inni klienci. Tak zwani klienci alkoholowi. Sądząc po zapachu, o trzynastej rozpoczynali kolejną już rundę picia na krechę. Dwie flachy do ręki za nowy wers w zeszycie ekspedientki. Kilometr dalej wyprzedził nas dostawczak, którego CAŁA załoga dodawała światu barw przed sklepem. Gdybyśmy ich wcześniej nie widzieli, domyślilibyśmy się po sposobie jazdy od lewej do prawej i wyprzedzaniu ciężarówki z karkołomnym manewrem zajeżdżania jej drogi, że na wdychaniu oparów pasażerów się nie skończyło.
II/ Taxi Driver
Niepokój stał się nieznośny, jak przed klasówką z chemii w szkole. Wiesz że to głupie, że to tylko klasówka z chemii, ale nie możesz nic na to poradzić. Mały ruch ograniczony do przewozów siana z pola do wioski nie dawał nadziei na autostop, więc zdecydowaliśmy się na taksówkę. W całym regionie dalekobieżne taksówki działają na tej samej zasadzie: płaci się za miejsce i dopiero gdy zbierze się cały samochód można jechać, jeśli chce się ruszać natychmiast lub mieć większy komfort, płaci się za cały kurs i wtedy to już nie jest shared lecz private taxi. Chętni na odjazd już czekali, zmieściły się też nasze wieliki. Wszystko bardzo nam na rękę, poza obawą o stan rowerów wystających z bagażnika, ale przewiązanych tak, że nawet w przypadku wybojów ani drgnęły. A wybojów na kirgijskich drogach nie brakuje. Audi 80, którym na spuszczonych do połowy oponach gnaliśmy po kamieniach radziło sobie z drogą jak dobra terenówa, chociaż przyjmowało takie uderzenia w podwozie, że czekaliśmy kiedy jakiś głaz wskoczy nam do środka i zrobi akuku! W tym miejscu trzeba dodać, że chyba nie spotkaliśmy w Kirgistanie auta bez pękniętej przedniej szyby. Póki co kamienie masowały nam stopy przez podłogę, ale byliśmy o co najmniej dwie tajskie masażystki od pełnego relaksu, który pozwoliłby nam drżeć z przyjemności, a nie z nerwów o stan rowerów. Do tego trafił nam się gadatliwy pasażer, który usilnie próbował nas przekonać do islamu i wypytywał o zepsucie Europy, o lekcję wychowania seksualnego, o których słyszał i o seks przedmałżeński. I w ogóle nie pytał o cenę rowerów, ani o nasze zarobki. Nic już nie jest pewne na tym świecie.
III/ Czas Apokalipsy
Coraz mniej pewny był również nasz dojazd do Kazarman tego dnia. Kierowca nie wyróżniał się na tle innych Kirgizów pojmowaniem związków przyczynowo-skutkowych i jak wszyscy tam grzał z pedałem wciśniętym w podłogę, a później zatrzymywał się na 10 minut chłodząc silnik wodą ze strumyka. Tego dnia jego audi postanowiło wyzionąć ducha i cucenie napędu nie pomogło. Samochód ostateczne wysiadł tam gdzie nasi współpasażerowie, ci od tropienia cnoty. Pół wioski przyszło naprawiać furę, bo ze znajomością każdej śrubki w trzydziestoletnich audi w Kirgizji jest jak z jazdą konną- ogarnia to nawet dziecko. Taksiarz miał naprawdę smutny wyraz twarzy, gdyby nie to, że winna zatarcia silnika była jego własna głupota, to byłoby nam go szczerze żal. Może to picie litrami kumysu (sfermentowane końskie mleko) źle wpływa na ich decyzje? Zwyczajny dzień kirgijskiego Ryśka taxi drivera z prowincji wygląda tak: stoi przez pół dnia i czeka na pasażerów, rusza po południu i wraca albo czeka na pasażerów powrotnych do następnego dnia u rodziny lub znajomych. Powodów do ścigania się z dźwiękiem naprawdę nie mają. A jednak, gnają na złamanie karku i zajeżdżają, niszczą, rozbijają swoje źródła utrzymania. Wydaje nam się, że to głupie, ale być może się mylimy.
IV/ Truman Show
Kierowca okazał się uczciwym Ryśkiem i znalazł nam samochód zastępczy. Przepakowaliśmy się nieprzytomnie już zmęczeni tym dniem marząc o tym, żeby zasnąć i obudzić się w homestayu w Kazarman. Przesiedliśmy się do audi 100, więc zaliczyliśmy upgrade do biznesu. Zapadł już zmrok i do dotychczasowych atrakcji doszedł jeszcze brak widoczności. Kierowcy to nie przeszkadzało i przez chwilę nawet czuliśmy podziw, że zna drogę przez góry na pamięć. Aż do czasu gdy z ogromną prędkością przywalił lewymi kołami w dziurę w drodze akurat na jednym z kilku krótkich wybetonowanych odcinków. Myśleliśmy, że rowery przełamały nam się na pół, ale im akurat nie stało się nic, za to taksówkarz przebił DWIE opony. Nie no, chyba występujemy w jakimś filmie albo programie. Ktoś zaraz wyskoczy zza krzaka i krzyknie MAMY CIĘ! Nikt nie wyskoczył, nawet krzaków nie było. To nie był film. No dobra, w takim razie gościu, to co teraz wymyślisz? Dzwonisz po kogoś? Nie zadzwoni, bo po pierwsze w Kazarman nie zna nikogo, a po drugie, nie wziął w ogóle ze sobą z domu komórki na ten kurs. Wymianę opon zaczął od papierosa- czas na namysł, szanujemy to. Odwiązaliśmy rowery, wyciągnęliśmy wszystko z bagażnika, dokopaliśmy się do zapasowego koła i do narzędzi: do zbyt niskiego podnośnika i do rozsypanej pompki. Dobrze że mieliśmy czołówki, bo byłoby z nami marnie. Najpierw znaleźliśmy kamień, który zrobił za podstawkę podnośnika, potem pomogliśmy z naprawą pompki i dobiciem zapasu. Nadal nie rozumieliśmy, po co w ogóle się w to bawić, skoro poszły dwie opony, ale kierowca drugie koło polał klejem i… wyklepał je przybijając obręcz do gumy nie pozostawiając powietrzu miejsca na ucieczkę. Niektórych rzeczy nie da się zrozumieć ot tak.
Trzysta metrów dalej ponownie rozpędzeni przywaliliśmy z takim samym impetem w dziurę prawymi kołami. Tym razem mieliśmy więcej szczęścia i nie poszła żadna opona. Wygląda na to, że prędzej na de Gaulle’a wyrośnie prawdziwa palma, niż kirgijscy kierowcy zaczną wyciągać wnioski ze swoich działań. Wyciąganie wniosków może wymagać odstawienia kumysu, a na to się nie zanosi.
V/ Mission Impossible
Kiedy dotarliśmy do Kazarman zajęliśmy się oczyszczaniem umysłów z niepokoju i prawie nam się to udało, ale rano obudziło nas złe przeczucie, jak z Kevina. Spojrzeliśmy na siebie i krzyknęliśmy: NAMIOT! Nie mamy namiotu! Wyciągnęliśmy go z sakwy dzień wcześniej i przymocowaliśmy do bagażnika. Zmieniając taksówki liczyliśmy torby, ale o tym akurat pokrowcu zapomnieliśmy. Jakaś siła chciała nas zatrzymać, zmusić do odwrotu. Jak dla mnie spoko, spadam stąd i wsiadam w pierwszy samolot dokądś gdzie są asfaltowe drogi, czterogwiazdkowe hotele i Starbucks. Ania nie chciała się poddać i naświetliła problem naszej gospodyni. A ta wypytała o szczegóły (nie wiedziliśmy nic poza modelem samochodu i miejscowością, w której się przesiedliśmy, ale na szczęście babka zapamiętała twarz kierowcy, który o północy odstawił nas pod jej dom) i poprosiła o trochę czasu. Piętnaście minut później znała już numer do taksówkarza, a za pół godziny miała ustawionych wszystkich ludzi, którzy za drobną opłatą mieli z rąk do rąk dostarczyć nam jeszcze tego samego dnia namiot. W Kirgistanie wszyscy albo są spokrewnieni, albo po prostu się znają. Gospodyni pękała z dumy: pomogłam, c’nie? Niezła jestem, c’nie? Niezła ta mało powiedziane: nie wiedzieć nic o człowieku i po kwadransie mieć jego numer? Wywiad mógłby mieć z tej pani nie lada pożytek. Cieszyliśmy się, że ze wszystkich wspaniałych ścieżek kariery jakie oferuje swoim mieszkańcom Kirgistan wybrała prowadzenie pensjonatu.